Beze mnie nic uczynić nie możecie – mówi Jezus

Kazanie wygłoszone podczas nabożeństwa synodalnego przez ks. radcę Waldemara Szajthauera.

Krzew Winny (J 15, 1-8)

17 niedziela po Trójcy Świętej

Warszawa, 13 październik 2019 r. – Synod Kościoła

Dostojni członkowie Synoduwg Urzędu i Funkcji!
Drogie Siostry i Bracia!

Rok troski o stworzenie skłaniał nas, i nadal skłania, do refleksji nad implikacją Bożego polecenia, aby ziemię, na której żyjemy, czynić „sobie poddaną;”. Temat okazuje się być bardzo aktualny, mocno akcentowany w różnych przestrzeniach tzw. życia publicznego i stale podejmowany w kontekście zmian klimatu i konsekwencji z tego wynikających. Można powiedzieć: świat bije na alarm!

Wzruszające było, jakże płomienne wystąpienie 15-letniej Szwedki Grety Thunberg, która podczas klimatycznego szczytu ONZ powiedziała: Ludzie umierają. Upadają całe ekosystemy. Jesteśmy na początku masowego wymierania, a jedyne, o czym potraficie mówić, to pieniądze i bajki o bezustannym wzroście gospodarczym. Jak śmiecie?! Poruszające słowa! Zaskakująca zaś była wypowiedź jednego ze stołecznych polityków, który stwierdził: że ocieplanie klimatu jest korzystne, bo ograniczy zużycie paliw kopalnych, emitujących dwutlenek węgla, a stosowanie papierowych sztućców ochrzcił mianem „Himalajów absurdu”. Na swoim profilu społecznościowym napisał: „Czytam, że Warszawa wprowadziła „klimatyczny stan wyjątkowy”. To jeszcze ekoterroryzm czy już klimatyczna junta wojskowa, która będzie wprowadzać godzinę milicyjną, po której nie wolno używać klimatyzacji i jeździć samochodem?” „Himalaje absurdu”! Mam nieodparte wrażenie, że poziom dyskusji i to na różnych płaszczyznach, a zarazem stan wzajemnych relacji międzyludzkich osiągnął poziom „Himalajów absurdu”.

Wielka szkoda, że nie następuje ocieplenie klimatu wzajemnych relacji, wtedy byśmy się tak „nie spalali” i mniej emitowali trującego dwutlenku węgla: hejtu, złości, agresji, mowy nienawiści czy też mowy ignorancji, która gasi naszą wrażliwość i rodzi pogardę! A ta zabija relacje! Relacje człowieka z Bogiem, międzyludzkie i nasz stosunek do stworzenia, które ma nam służyć w „czynieniu go sobie poddanym”, a nie być polem degradacji!

O relacjach mówi dzisiejsze słowo naszego Pana, Jezusa Chrystusa. „Ja jestem krzewem winnym, wy jesteście latoroślami. Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu;”. Złamane gałęzie podczas ostatnich wichur już nigdy nie zazielenieją, nie zakwitną ani nie wydają żadnego owocu. Również my, odłamani od Krzewu Winnego – Jezusa nie mamy szans na ocieplenie wzajemnych relacji jako owocu wiary i miłości. Jedynie jako latorośle wszczepione i zrośnięte z Krzewem Winnym możemy żyć Jego życiem, myśleć Jego myślami, patrzeć Jego oczami, słuchać Jego uszami i kroczyć drogą, którą On sam dla nas kreśli i wyznacza. Bez takiej relacji będziemy duchowo martwi.

Stawiam tezę, że w naszym życiu relacje są najważniejsze. Jakie relacje mamy z Bogiem, z sobą, z ludźmi, takie jest nasze życie. Jeśli nasze relacje są powierzchowne, kurtuazyjne, fałszywe – powierzchowne i fałszywe będzie nasze życie. Jeśli nasze relacje są naciągane, jakieś takie dziwaczne – to naciągane i dziwaczne będzie nasze życie. Jeśli jednak nasze relacje są dobre, otwieramy swoje serce na drugiego człowieka, widzimy w nim Człowieka, a nie tylko Biskupa, Księdza, Urzędnika, Policjanta, Kierowcę, wówczas i nasze życie będzie takie: „serce w serce”. Naszym zadaniem, czy jak kto woli: powołaniem, jest budowanie relacji, przynajmniej tam, gdzie jest to możliwe.

Przywołam przykład ap. Pawła. Gdy zerwał z faryzeuszami i przestał dyszeć „groźbą i chęcią mordu przeciwko uczniom Pańskim”, powołany na Apostoła, nie miał żadnych relacji z pozostałymi Apostołami. „Wszyscy się go bali”. Dopiero Barnaba, ten poczciwy Barnaba, przygarnął go. Czytamy: „Barnaba zabrał go, zaprowadził do apostołów i opowiedział im, jak w drodze ujrzał Pana i że do niego mówił, i jak w Damaszku nauczał śmiało w imieniu Jezusa. I przestawał z nimi,” (Dz 9, 27-28a). Barnaba nawiązał z nim relacje, wprowadził w grono Apostołów oraz na misyjne pole, by mógł śmiało zwiastować Jezusa, wszczepiać nowe latorośle w Krzew Winny.

Nic nowego! Takie relacje nawiązywał właśnie Jezus. Co robił? Wychodził do ludzi i mówił ich językiem. Przywoływał obrazy z ich życia – jak ten dzisiejszy oraz te, które podejmowaliśmy w rozważaniach na naszym Synodzie. Gdy powoływał swoich apostołów nie ogłosił castingu: „kto chce być moim apostołem – zapraszam”. Wyszedł do ludzi. Do Szymona, którego nazwał potem Kefas – Opoka, czyli Piotr, nie powiedział: Transcendentny Bóg przeznaczył cię ku refleksji egzystencjalnej. Nie! Powiedział: chłopie, dotąd łowiłeś ryby, odtąd ludzi łowić będziesz. Nie mówił do niego: staniesz się fundamentem eklezjologii w wymiarze eschatologicznym! Nie! Powiedział: „ty będziesz nazwany Kefas (…) na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go”.

To zadanie dla nas. Wychodzić do ludzi, zwłaszcza tych, którzy znajdują się na obrzeżach naszych parafii, by nawiązywać relacje i prowadzić do Jezusa. Wiem z autopsji, niełatwe to zadanie: budować relacje i pomagać innym budować relacje: serce w serce. Oczywiście – tak jak w przypadku apostołów Piotra czy Pawła – budowanie relacji zaczyna się od relacji z Jezusem. To ona kształtuje wszystkie pozostałe. Od niej każda inna nabiera swój kształt i smak. Nie mamy bowiem serca dla Boga, serca dla bliźniego, a jeszcze innego dla świata czy stworzenia. Mamy jedno serce! Jak kochamy Boga, tak kochamy brata, siostrę, bliźniego, kolegę księdza czy żonę! Przepraszam żony, powinienem wymienić Was zaraz po Bogu.
Jeśli jest inaczej nie jesteśmy ludźmi wiary, a dewotami. Znamy definicję dewocji!? Dewot to ktoś, kto chce kochać Boga nie kochając ludzi! Siedzi w kościele, manifestuje swoją pobożność, ale bez narażenia życia do niego nie podchodź!

Ale wróćmy do relacji z Bogiem. Jeśli jest zła, a Bóg jest dla mnie surowym Ojcem, kontrolerem, policjantem, to cała religia będzie zła; nabożeństwo będzie skostniałe i nudne, modlitwa bezowocna, Komunia Święta jest zwyczajem czy tradycją, Biblia nudną lekturą. Wszyscy znamy historię marnotrawnego syna. Jak już znalazł się przy świniach, sięgnął dna, pomyślał i ułożył sobie całkiem dobry tekst: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, już nie jestem godzien nazywać się synem twoim, uczyń ze mnie jednego z najemników swoich”. Jak postanowił tak zrobił. Poszedł do Ojca! W drodze powtórzył sobie ten tekst jeszcze kilka razy by nie zapomnieć! I popatrzcie co się dzieje: Ojciec widzi nadchodzącego syna i wybiega mu na spotkanie. Nie pozwala, aby pierwszy cokolwiek powiedział, by czegoś nie palnął, bierze go w swoje ramiona pełne ojcowskiej miłości i dopiero wtedy pozwala odezwać się synowi. Mówi więc: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, już nie jestem godzien nazywać się synem twoim,”. Ale zauważcie: już nie kończy: „uczyń ze mnie jednego z najemników swoich”, bo nie musi! Miłość Ojca, jego otwartość, przyjmuje go jako syna, a nie jak jednego z najemników!

Moi drodzy!
Nie nawiążemy relacji z Bogiem, gdy nie jesteśmy w Jego ramionach. Nie doświadczymy Jego miłości, ciepła, otwartości; radości Ojca, że odzyskuje tego, który był martwy, bo odcięty od relacji ze swoim Ojcem, gdy nie zatopimy się w Jego ramionach. Dopiero w ramionach Ojca, możemy doświadczyć przebaczającej miłości Jezusa, który zanim cokolwiek powiemy, zna nasze myśli i pragnienia. Doświadczając miłości Ojca w Jezusie Chrystusie możemy wyznawać nasze grzechy, modlić się, przeżywać prawdziwą społeczność nabożeństwa i Komunii Świętej. Wszystko zaczyna się od relacji. Od wszczepienia, trwałego i mocnego złączenia z Krzewem Winnym. Od relacji osobistej, ciepłej, przyjacielskiej czy braterskiej!

Mamy taką relacje z Jezusem? Kim jest dla mnie Jezus? Panem, przyjacielem, bratem czy portierem? Nie przesłyszeliście się: portierem! Ktoś może przez dwadzieścia, trzydzieści lat idąc do pracy spotykać portiera. Można mu się kłaniać, pozdrawiać go, ale czy może powiedzieć: znam go, mam jakiekolwiek relacje z nim? Wiem czym żyje, co myśli, jakie ma poglądy czy problemy? Jezusa również można spotykać i mijać się z Nim przez całe lata, zachowując dystans i nie mając z Nim żadnych relacji. Formalizm w czystej postaci!

Pan Jezus mówi: „Ja jestem krzewem winnym, wy jesteście latoroślami. Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic uczynić nie możecie”. Nie można być bliżej jak gałąź zrośnięta z krzewem. Zapewne większość z nas, jeśli nie każdy, posiada smartfona z dostępem do internetu. Dzięki niemu mamy kontakt ze światem, bliskimi, znajomymi. Niektórzy powiadają jak nie ma cię w sieci „nie istniejesz” – „nie żyjesz”. Bo nie ma z tobą kontaktu! By utrzymać ten kontakt, a co za tym utrzymać relacje w komunikatorach, trzeba codziennie pilnować ładowania baterii. Bez naładowanej baterii to cudowne urządzenie jest bezużyteczne, pozbawia nas owego „istnienia”, „życia”. By utrzymać kontakt, więź, relacje z Jezusem, potrzebne jest ładowanie naszych duchowych baterii. Ładujemy je całym bogactwem darów łaski, Słowem Ewangelii, Sakramentem? Ap. Paweł przypomina nam dzisiaj: „Wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe” (Rz 10, 17). Odłączeni od Jezusa, od Jego Słowa, odcięci od Krzewu Winnego, pozbawieni ciepła miłości, światła, którym rozświetla mroki naszego życia jesteśmy „jak zeschnięta latorośl; takie zbierają i wrzucają w ogień, gdzie spłoną”.

Aleksander Wielki, gdy spotkał wielkiego filozofa Diogenesa, zapytał go: co może dla niego zrobić? Diogenes odpowiedział: „Nie zasłaniaj mi słońca”. „Słońcem i tarczą jest Pan, Bóg, Łaski i chwały udziela Pan, Nie odmawia tego, co dobre…” (Ps 84, 12). A Jezus mówi: „Ja jestem światłością świata; kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość żywota”.

Co nam zasłania światło słońca, nie pozwala dojrzewać  w wierze i miłości by budować relacje? Liście! Gdy winna latorośl ma zbyt wiele liści, trzeba je przyciąć by nie zasłaniały słońca, które pozwala dojrzewać winnym gronom, by były dobrym i słodkim owocem. Wiemy, co robią liście na krzewie winnym, zwłaszcza, gdy jest ich za dużo!? Szumią! Gdy my mamy za dużo liści: szumimy! Szumią liście naszej elokwencji, mądrości, ambicji, egoizmu i własnej chwały! Bez ich przycięcia nie dotrze do nas światłość słońca łaski i chwały! Nie dojrzejemy w wierze i nie wydamy jej owoców.

A przecież: owocem wiary, daru Ducha Świętego – jak pisze Apostoł Paweł – są: „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność,” (Ga 5, 22) „sprawiedliwość, i prawda”. (Ef 5, 9). Odnajdujemy je w sobie i pomiędzy nami? Są naszymi Himalajami? Wszystko zaczyna się od relacji, jak mówi Jezus: „beze mnie nic uczynić nie możecie”.

Amen