2. Dzień Świąt Narodzenia Pańskiego

Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawidowego, syna Abrahamowego. Abraham był ojcem Izaaka, a Izaak ojcem Jakuba, a Jakub ojcem Judy oraz braci jego. A Juda zrodził z Tamar Faresa i Zarę, a Fares był ojcem Ezrona, a Ezron ojcem Arama. A Aram był ojcem Aminadaba, a Aminadab ojcem Naasona, a Naason ojcem Salmona. A Salmon zrodził z Rahab Booza, a Booz zrodził z Ruty Jobeda, a Jobed był ojcem Jessego. A Jesse był ojcem Dawida, króla, a Dawid zrodził z żony Uriasza Salomona. A Salomon był ojcem Roboama, a Roboam ojcem Abiasza, a Abiasz ojcem Azafa. A Azaf był ojcem Jozafata, a Jozafat ojcem Jorama, a Joram ojcem Ozjasza. A Ozjasz był ojcem Joatama, a Joatam ojcem Achaza, a Achaz ojcem Ezechiasza. A Ezechiasz był ojcem Manassesa, a Manasses ojcem Amona, a Amon ojcem Jozjasza. A Jozjasz był ojcem Jechoniasza i braci jego w czasie uprowadzenia do Babilonu. A po uprowadzeniu do Babilonu Jechoniasz był ojcem Salatiela, a Salatiel ojcem Zorobabela. A Zorobabel był ojcem Abijuda, a Abijud ojcem Eliakima, a Eliakim ojcem Azora. A Azor był ojcem Sadoka, a Sadok ojcem Achima, a Achim ojcem Eliuda. A Eliud był ojcem Eleazara, a Eleazar ojcem Matana, a Matan ojcem Jakuba. A Jakub był ojcem Józefa, męża Marii, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem. Tak więc wszystkich pokoleń od Abrahama do Dawida jest czternaście; od Dawida do uprowadzenia do Babilonu – pokoleń czternaście; od uprowadzenia do Babilonu do Chrystusa – pokoleń czternaście. Mt 1, 1-17

Droga czytelniczko lub drogi czytelniku! Siostro lub bracie w Chrystusie! W dzisiejsze święto stajemy przed specyficznym tekstem. Rodowodem Chrystusa Pana. Oddając się jego lekturze, nasunęły mi się dwa skojarzenia, którymi pozwolę sobie podzielić na początek.

Pierwsze skojarzenie związane jest z filmem „Jak Bóg da”. Nie wchodząc za mocno w jego szczegóły, przedstawię jeden interesujący mnie wątek. W zasadzie wszystko w tym filmie dzieje się w oparciu o życiową decyzję młodego chłopaka o imieniu Andrea. Dzieje się to podczas rodzinnego zgromadzenia, kiedy to planuje ogłosić bliskim coś ważnego. Ojciec podejrzewa, że będzie to typowy „coming out” i syn ogłosi rodzinie, że jest gejem. Ku jego zaskoczeniu syn stwierdza, że idzie na teologię i chce zostać księdzem. To dla ojca ateisty jest cios nie do zniesienia. Decyzja chłopaka, wywołuje różne reakcje w jego otoczeniu. Jego siostra jest zafascynowana decyzją brata. Chce poznać duchowe podstawy jego decyzji. Zatem pełna ekscytacji zasiada do lektury Pisma Świętego, którą za jego radą rozpoczyna od Ewangelii, a konkretnie od początku Ewangelii Mateusza. Ekscytacja szybko przemija, gdy czyta rodowód, który zdaje się być równie pasjonującą lekturą, jak książka telefoniczna. Szybko znika z jej twarzy wyraz zaciekawienia, pojawia się znudzenie. Nie odnalazła niczego, co wywołałoby u niej ciekawość. Przerzuca się zatem na film o Jezusie…

Drugie skojarzenie wiąże się z osobistym przeżyciem. Na marginesie zaznaczę, że ciekawą jest rzeczą jak czas potrafi zacierać niektóre szczegóły. Nie pamiętam bowiem miejsca spotkania z misjonarzem (najprawdopodobniej była to sala parafialna w Malince), który opowiadał zgromadzonym o swej pracy w Afryce. Z pamięci uleciały też dane personale owego misjonarza, a nawet nazwa miejsca, o którym opowiadał. Została natomiast w pamięci opowiedziana przez niego historia. Ośrodek misyjny, w którym pracował, niósł pomoc charytatywną dla okolicznych mieszkańców. Tubylcy i przybysze powoli poznawali się nawzajem. Misjonarze uczyli się ich języka, narzecza, by móc zwiastować im Ewangelię w ich mowie. Jednocześnie pracowali nad tłumaczeniem Ewangelii według Mateusza lub według Łukasza (tu pamięć znów zawodzi, ale to była jedna z tych dwóch, co wyjdzie na jaw w dalszej części historii). Przedstawiali miejscowej ludności kolejne nauki i cuda dokonywane przez Jezusa, przebieg całej Jego mesjańskiej działalności, od narodzin po śmierć i zmartwychwstanie. A to wszystko na podstawie kolejno tłumaczonych fragmentów. Najwspanialsze nawet historie, nie pobudzały zainteresowania miejscowej ludności. Ostatnim etapem translacyjnej pracy był rodowód Jezusa. Gdy tubylcy usłyszeli ten rodowód zwrócili się do misjonarzy z pretensjami: „Dlaczego nie zaczęliście nam mówić o Jezusie zaczynając od Jego rodowodu. Ktoś, kto ma udokumentowanych tak wielu przodków, musi być Bogiem”. Od tamtego momentu zaczęli garnąć się do słuchania Ewangelii. Byli oni reprezentantami innej kultury. Dla nich istotne było to, co może dla nas samych nie jest ani ciekawe, ani wartościowe. Ta historia ukazuje prawdziwość stwierdzenia z 2 Tm 3, 16 Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowania w sprawiedliwości. Co jeden człowiek może uznać za bezwartościowe, dla innego będzie cennym impulsem, zmieniającym wszystko w jego życiu.

Mogę przypuszczać, że czytając kierowane dziś wobec nas Słowo, raczej odnaleźlibyśmy się w pierwszym z przytoczonych skojarzeń, obrazów. W naszej kulturze rodowód, nawet samego Pana Jezusa, raczej nie wywołuje ekscytacji, nie czytamy go z wypiekami na twarzy. Być może jest to w jakiejś mierze spowodowane pamięcią o zaleceniu apostoła Pawła z pierwszego jego listu do Tymoteusza 1,3.4 żebyś pewnym ludziom przykazał, aby nie nauczali inaczej niż my i nie zajmowali się baśniami i niekończącymi się rodowodami, które przeważnie wywołują spory, a nie służą dziełu zbawienia Bożego, które jest z wiary.

Przytoczone powyżej słowa Apostoła Narodów, ukazują, że nawet w jego czasach ustalenie rodowodu Jezusa budziło kontrowersje. A jednak dwoje spośród Ewangelistów zdecydowało się na zamieszczenie Jego rodowodów, i to biegnących rozmaicie, z punktami stycznymi w osobach Dawida i Abrahama, a więc dwóch niezwykle istotnych postaci w historii Narodu Wybranego. To głębokie usadowienie osoby Jezusa w ludzkim rodowodzie, miało za zadanie ukazać Jego człowieczeństwo. To, że Bóg rzeczywiście stał się jednym z nas. Dzieląc los ludzi, mógł się stać prawdziwie naszym Wybawicielem. Na to też zwraca uwagę apostoł Paweł powiadając: Jak przez upadek jednego człowieka przyszło potępienie na wszystkich ludzi, tak też przez dzieło usprawiedliwienia jednego przyszło dla wszystkich ludzi usprawiedliwienie ku żywotowi Rz 5,18. To jest istota świątecznego czasu – Bóg nie pozostawił nas samych sobie. Stał się nam możliwie bliski, dzieląc z nami wszelkie doświadczenia. Nieporadność i bezbronność niemowlęcia, które do przeżycia potrzebuje rodzicielskiej miłości. Miłości, która jest obrazem tego, co najpiękniejsze w człowieku. Wiemy jednak, że swym przyjściem naraził się także na nienawiść. Bo już jako niemowlę budził mordercze instynkty króla Heroda. Skrajności ludzkich postaw i uczuć, dane Mu było doświadczać na innych etapach życia. Podobnie jest z nami. Na swej drodze życia spotykamy różnych ludzi. Jednych po latach wspominamy z wdzięcznością, innych z grozą wywołującą traumę. Nasz świat jest pełen blasków i cieni. Niezmienne w nim jest jedno: Boża miłość, która poszukuje nas ludzi, by natchnąć nadzieją i udzielić prawdziwego pokoju w ramionach naszego Niebiańskiego Ojca. To wszystko dzieje się w Nim, który przyszedł do nas jako człowiek, aby poprowadzić nas ku Bogu. Ku miłości, którą nam objawił. Ku miłości, którą nas obejmuje. Ku miłości, która może wypełnić nasze serca. Ku miłości, która może tak wiele zmienić i odmienić w tym świecie. Poczynając od nas samych.             Amen.

ks. Dariusz Madzia