3. Niedziela Adwentu

3    I przeszedł [Jan Chrzciciel] całą krainę nadjordańską, głosząc chrzest upamiętania na odpuszczenie grzechów,

4    Jak było napisane w księdze mów proroka Izajasza: Głos wołającego na pustyni: Gotujcie drogę Pańską, prostujcie ścieżki jego.

5    Każdy padół niech będzie wypełniony, a każda góra i pagórek zniesione, drogi krzywe wyprostowane, a nierówne wygładzone.

6    I ujrzą wszyscy ludzie zbawienie Boże.

7    Mówił więc do tłumów, które przychodziły, aby się dać ochrzcić przez niego: Plemię żmijowe, któż wam poddał myśl, aby uciekać przed przyszłym gniewem?

8    Wydawajcie więc owoce godne upamiętania. A nie próbujcie wmawiać w siebie: Ojca mamy Abrahama; powiadam wam bowiem, że Bóg może z tych kamieni wzbudzić dzieci Abrahamowi.

9    A już i siekiera do korzenia drzew jest przyłożona; wszelkie więc drzewo, które nie wydaje owocu dobrego, zostaje wycięte i w ogień wrzucone.

10  I pytały go tłumy: Cóż więc mamy czynić?

11  A on odpowiadając, rzekł im: Kto ma dwie suknie, niechaj da temu, który nie ma, a kto ma żywność, niech uczyni podobnie.

12  Przychodzili też celnicy, by dać się ochrzcić, i mówili do niego: Nauczycielu, co mamy czynić?

13  On zaś rzekł do nich: Nie pobierajcie nic więcej ponad to, co dla was ustalono.

14  Pytali go też żołnierze, mówiąc: A my co mamy czynić? I rzekł im: Na nikim nic nie wymuszajcie ani nie oskarżajcie fałszywie dla zysku, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie.

18  Wiele też innych dał napomnień i zwiastował ludowi dobrą nowinę. Łk 3,3-14.18

Umiłowani w Panu Jezusie, Siostry i Bracia!

Adwent oznacza „przyjście” albo „oczekiwanie na przyjście” Zbawiciela Świata. ­Pierwsze wzmianki na temat wzmożonego czasu oczekiwania na przyjście Pańskiej zaczęto odnotowywać dopiero od IV wieku – czyli od czasu, gdy chrześcijaństwo zyskiwało sobie miano religii dominującej. Ponieważ jednak Adwent oznacza „przyjście” albo „oczekiwanie na przyjście”, dlatego właśnie szczególnie Jan Chrzciciel był tym, który zapowiadał przyjście Pana Adwentu. Bo nie tylko zapowiadał przyjście Zbawiciela, ale wziął na siebie trud przygotowania ludzi na spotkanie z Jezusem. I – jak się przekonamy – nie było to wcale łatwe zadanie.

Jan Chrzciciel na pewno był Bożym człowiekiem – czyli takim, który posłany był właśnie przez Boga, bo miał do wypełnienia szczególne Jego zadanie. Świadczy o tym nie tylko historia jego narodzenia. Pamiętamy z pewnością tę sytuację, gdy ojciec Jana Chrzciciela, Zachariasz, zaniemówił, bo niedowierzał aniołowi Gabrielowi, który zapowiedział narodzenie się Zachariaszowi syna – czyli właśnie Jana Chrzciciela. Niedowierzanie Zachariasza na pewno miało jakieś uzasadnienie. On i jego żona Elżbieta byli w podeszłym wieku. Od wielu lat pragnęli mieć dziecko. W obecnych czasach powiedzielibyśmy, że przez wiele lat „starali się o dziecko”. Zaś w tamtych czasach owo staranie polegało na tym, że nie ustawali w modlitwach do Boga z prośbą, by się nad nimi ulitował i by sprawił, by stało się to możliwe. W czasach Pana Jezusa i Jana Chrzciciela rodzice, którzy z jakichś powodów nie mogli mieć dziecka, mogli liczyć jedynie na przychylność Opatrzności Bożej. I co jest jeszcze ciekawe: jeżeli jakieś małżeństwo nie miało dzieci, zazwyczaj winiono o to kobietę. Ewangelista Łukasz, który – jak podaje tradycja – był lekarzem, zamieścił dosyć wymowne zdanie: „Lecz nie mieli potomstwa, ponieważ Elżbieta była niepłodna, a oboje byli już w podeszłym wieku” (Łk 1,7). Trudno teraz powiedzieć, czy rzeczywiście tak właśnie było w przypadku Elżbiety i Zachariasza, ale na dobrą sprawę nie jest to akurat zbyt istotne. Obecnie mamy nie tylko możliwość stwierdzenia, po czyjej stronie leży przyczyna bezpłodności, ale wiele możliwości jej leczenia, a nawet możliwość zapłodnienia pozaustrojowego – czyli znaną powszechnie metodę In Vitro. Ale wtedy takie myślenie byłoby niemalże niczym rodem z kosmosu. Elżbieta i Zachariasz jedynie mogli naocznie, a raczej namacalnie przekonać się o tym, że niektóre rzeczy czy sytuacje nie są możliwe u człowieka, ale że u Boga możliwe jest wszystko.

Jednak o Bożym posłannictwie Jana Chrzciciela świadczy przede wszystkim jego misja i działanie. Gdybyśmy mieli ją scharakteryzować, to najprościej ujmując można by powiedzieć, że Jan Chrzciciel w sprawach Bożych był człowiekiem bezkompromisowym. A to nie jest szczególnie w naszych czasach takie proste, oczywiste i normalne. Aby się o tym przekonać, spróbujmy troszeczkę puścić wodze fantazji i zastanowić się nad tym, czy i na ile bylibyśmy gotowi stać się takimi Janami Chrzcicielami w naszych czasach – w pierwszej połowie XXI wieku.

Zacznijmy od pytania: czy chciałabyś / czy chciałbyś być tak ważną osobą w dziejach zbawienia, jaką był niewątpliwie Jan Chrzciciel? Myślę, że z pewnością wielu oddało by się do dyspozycji Panu Bogu. Czy jednak taka decyzja byłaby dokładnie przemyślana? Zwykle tak bywa, że mamy pragnienie, by być użytecznym w służbie dla Boga, dla Jezusa. Jednak nieraz nie zdajemy sobie sprawy z tego, że dla każdego z nas Pan Bóg ma albo będzie miał swój plan, który dopiero będzie się realizował, gdy podobnie do Izajasza odpowiemy „Oto jestem, poślij mnie!” (Iz 6,8). Skoro bywasz w kościele na nabożeństwach czy innych spotkaniach albo masz pragnienie, by – tak jak teraz – czytać kazanie, to znaczy, że masz pragnienie, by słuchać Słowa Bożego i masz też pragnienie, by w jakimś stopniu Pan Bóg posłużył się tobą w dziele zbawienia, do którego potrzebnych jest wiele otwartych serc, wiele chętnych do pracy rąk, wiele chętnych do niesienia pomocy nóg.

Powtórzę pytanie: czy chciałabyś / czy chciałbyś być tak ważną osobą w dziejach zbawienia, jaką był niewątpliwie Jan Chrzciciel? Z takimi sprawami jest nieraz tak, jak z przyjmowaniem spadku, który przejmuje się – jak to się nieraz mówi – „z całym dobrodziejstwem inwentarza”. I tak, jak spadek nie tylko oznacza jedynie korzyści, tak również stawienie się do służby Panu Bogu nie tylko oznacza same przywileje, profity czy wspaniałe przeżycia. Korzyścią na pewno jest zbawienie i życie wieczne, ale droga do niego może być niezwykle trudna. Jestem przekonany, że wielu chciałoby być takim Janem Chrzcicielem – szczególnie gdy miał ten przywilej, by spotkać się z Jezusem i Go ochrzcić. Wielu chciałoby być takim zwiastującym Janem Chrzcicielem, do którego tłumy ludzi wychodziły na pustynię, bo chciały się od niego nauczyć, jak mają żyć. Myślę jednak, że standard życia Jana nie byłby już taki zachęcający. Bo kto z nas chciałby chodzić jedynie w odzieniu z sierści wielbłądziej i mieć pas skórzany wokół bioder? A kto z nas chciałby żywić się szarańczą i leśnym miodem? Jego ubranie na pewno nie miało metki znanego dyktatora mody, a pożywienie z pewnością nie miało znamion – jak to się obecnie mówi – „zróżnicowanej diety”. A już na pewno nikt z nas nie chciałby trafić za swoje poglądy do więzienia, a z powodu trwania przy swoich poglądach stracić życie, być „skróconym o głowę”.

W tym momencie pojawia się takie dosyć poważne i zobowiązujące pytanie: ile byłabyś / ile byłbyś w stanie albo ile jesteś w stanie poświęcić Panu Bogu? Oczywiście nie chodzi o pieniądze, choć Pan Jezus dając za przykład ubogą wdowę chciał właśnie powiedzieć, że „wszyscy wrzucali z tego, co im zbywało, ale ta ze swego ubóstwa wrzuciła wszystko, co miała” (Mk 12,44). Na pewno nie chodzi, aby dawać dosłownie całe swoje utrzymanie – bo to na pewno całkowicie nie byłoby rozsądne. Ale czujemy, że dawać Panu Bogu jedynie „drobne monety” – czyli to, na czym nam niewiele zależy, bez względu na to, czy chodzi o pieniądze, czas, swoje umiejętności, zaangażowanie – nie do końca jest poważne? Na pewno dysponujemy takimi darami, które można by używać dla chwały imienia Bożego: ktoś ma dobry głos i mógłby dla Boga śpiewać. Ktoś ma umiejętności, którymi można by służyć choćby tylko w swojej parafii – pomagając w jej utrzymaniu albo w pozyskiwaniu ludzi dla Jezusa. Ktoś ma taki dar, że swoim ciepłem potrafi zjednywać i pozyskiwać ludzi, i potrafi rozładować napięcia czy złą atmosferę między ludźmi. Niekoniecznie musimy być na miejscu Jana Chrzciciela, by zdziałać wiele dla Jezusa. Być może kuszącym są słowa Jezusa o Janie: „Nie powstał z tych, którzy z niewiast się rodzą, większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11,11), co nie oznacza, że nie możemy mu dorównać. Słowa „najmniejszy w Królestwie Niebios większy jest niż on [Jan]” – zostały wypowiedziane również przez Jezusa i to od razu po tych mówiących o jego wielkości.

Musimy jednak być świadomi tego, że zanim staniemy do służby dla Jezusa, musimy umieć najpierw zweryfikować swoje życie. Do służby dla Jezusa nie są powoływani ludzie z tzw. „łapanki” – na zasadzie: każdy jest zobowiązany, kto się natrafi, ale na zasadzie: każdy jest zaproszony. On powołuje nieraz tych największych grzeszników – celnika Mateusza, ziejącego nienawiścią do chrześcijan Saula, który zmienił później imię na „Paweł”. Ale nigdy nie nastąpiło to przed ich wewnętrzną przemianą. A ta musi nastąpić na skutek słów Jana Chrzciciela: „Wydawajcie więc owoce godne upamiętania. A nie próbujcie wmawiać w siebie…” Czy nieraz powodem mizernego obrazu chrześcijaństwa nie jest to, ludzie wmawiają sobie różne rzeczy? Jestem ochrzczony czy konfirmowany i to mi wystarczy… Należę do Kościoła, parafii, płacę składkę kościelną… Angażuję się w szkółki niedzielne, spotkania młodzieży, chór, zespół, radę czy komitet parafialny, może w godziny biblijne… Jestem księdzem, katechetą, kościelnym, czy innym etatowym pracownikiem… To oczywiście ma swoje znaczenie, bo dobrze jest, że jesteśmy ochrzczeni, konfirmowani, że sprawujemy jakąś funkcję, że płacimy składki, że uczestniczymy w nabożeństwach, godzinach biblijnych…

Czy jednak wydajemy w swoim życiu owoce godne upamiętania? Ja bardzo często widzę coś takiego, że ludzie są zaangażowani, ale potem poprzez swoje działanie więcej psują, niż czynią dobrego. Czy poprzez swoje działanie albo słowa krytyki związanej z funkcjonowaniem i działaniem Kościoła czy parafii sprawiamy, że ludzie czują się zachęceni, czy też ich zniechęcamy i sprawiamy, że zaczynają wątpić? A może jest tak, że nie mamy zbyt wiele do zaoferowania i dlatego za wszelką cenę staramy się poniżyć tych, którym to lepiej wychodzi?

Dzisiaj spotykamy się z Janem Chrzcicielem, który bezkompromisowo wytykał błędy, przywary, grzechy ludzi, którzy do niego przychodzili. W tym jesteśmy do nich podobni – bo mam nadzieję, że jesteśmy tutaj obecni nie tylko ciałem, ale i duchem.

Pamiętajmy jednak, że ludzie, którzy przychodzili do Jana Chrzciciela, gdy poczuli się dotknięci jego słowami, zadawali mu bardzo proste pytanie: Cóż więc mamy czynić? Czy takie pytanie towarzyszy Ci, gdy słuchasz Słowa Bożego? Czy takie pytanie towarzyszy Ci za każdym razem, gdy słuchasz kazania albo gdy czytasz Słowo Boże? Jeżeli nie, to źle. Ale nie najgorzej – bo akurat dowiedziałeś się, że takie pytanie trzeba sobie zadawać: Co mam czynić? Pytanie podobne do tego, które zadał bogaty młodzieniec: „Co mam czynić, aby odziedziczyć żywot wieczny?” (Mk 10,17)

A Duch Święty na pewno udzieli podobnych odpowiedzi do Jana Chrzciciela:

  • Kto ma dwie suknie, niechaj da temu, który nie ma, a kto ma żywność, niech uczyni podobnie. A ja bym dodał: kto ma pieniądze, niech „łoży na wszelką dobrą sprawę” – jak pisał ap. Paweł. No i to, że na podstawie wysokości płaconej składki kościelnej czy składanych, a raczej nie składanych ofiar, można wnioskować, że wielu w naszej parafii podobnych jest do Ananiasza i Safiry… A wnioski niech każdy sam wyciągnie.
  • Do wielu rzemieślników czy świadczących różne usługi (nie tylko do celników) mówi: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, co dla was ustalono”. Inaczej mówiąc do wszystkich nas mówi: Bądźcie uczciwi!
  • Jesteś duchownym, katechetą, pracownikiem czy wolontariuszem w parafii – wypełniaj swoje powinności z największą pieczołowitością. Jesteś członkiem rady parafialnej czy komitetu – wypowiadaj się w sprawach, na których się znasz albo które służą dobru parafii. Staraj się też pozyskiwać ludzi, a nie ich zniechęcać twoimi domysłami, przeświadczeniem czy niczym nie podpartymi tezami.
  • Angażujesz się w prowadzenie szkółek niedzielnych, spotkań młodzieży, w chórze czy zespole, na godzinie biblijnej czy w innych grupach – musisz wiedzieć, że słuchający nie tylko słuchają, co jest oficjalnie wypowiadane, ale również (a może szczególnie), gdy wypowiadasz się na temat innych ludzi. I patrzą na twoje działanie, postępowanie, życie…

Skoro „od szafarzy tego się właśnie wymaga, żeby każdy okazał się wierny” (1 Kor 4,2) – niezależnie od tego, gdzie się angażujemy, bądźmy podobni do ludzi, którzy przychodzili do Jana Chrzciciela: Co mamy czynić? I oczywiście czyńmy to, co powinniśmy, co pokrywa się z nauką pana Jezusa. Amen.

ks. dr Alfred Borski