Niedziela Cantate

W pierwszym zdaniu chcę zaznaczyć, że zawarte w drugiej części zwiastowania przemyślenia są wynikiem moich osobistych przeżyć i doświadczeń i wynikają one tylko z gustu jaki posiadam lub, w opinii ludzi o innej wrażliwości, z jego braku.
Jednakże rozpocznijmy od nakreślenia wydarzeń dzisiejszej historii.

Pierwszy król Izraela Saul, jak czytamy „opuszczony przez Ducha Pana” wpadał w bardzo zły nastrój, zapewne zmagał się z jakąś chorobą psychiczną, brak szczegółów nie pozwala na dostateczną diagnozę. Powtarzające się okresy złego nastroju u króla, odczuwalne były w sposób przykry nie tylko dla niego samego, ale również dla całego jego otoczenia.
W Piśmie Świętym możemy przeczytać o atakach furii, złości, agresji, przemocy, które cyklicznie towarzyszyły Saulowi obniżając jego zdolności do rządzenia krajem, tym samym osłabiając królewski urząd i niepokojąc jego podwładnych.

Pogarszający się stan zdrowia Saula zmusił najbliższych współpracowników do poszukiwania remedium, które choć czasowo mogłoby załagodzić objawy i dopomóc w poprawie stanu psychicznego króla. Jednym z proponowanych rozwiązań była, mówiąc współczesnym językiem, muzykoterapia prowadzona przez harfistę. W tym celu Dawid, jako posiadający talent muzyczny i umiejętności gry na harfie, zostaje sprowadzony na dwór królewski i rozpoczyna sesje terapeutyczne przy użyciu muzyki. Szybko zdobywa zaufanie króla co pozwala mu na częste przebywanie w jego obecności i przypatrywanie się zasadom funkcjonowania królewskiego dworu i sprawowania urzędu monarchy. Z dużą uważnością obserwuje codzienną pracę, wypełnianie obowiązków oraz zachowanie dworzan i króla. A ilekroć król Saul popada w zły nastrój, on zaczyna grać. W ten sposób Bóg przygotowuje Dawida, zwykłego chłopaka i pasterza, pochodzącego z domu Issajego, do objęcia najwyższego urzędu w państwie izraelskim. Powiedzenie, że muzyka łagodzi obyczaje a nawet choroby znajduje, w tej historii swoje głębokie uzasadnienie.

W dzisiejszą niedzielę Cantate, dużo usłyszymy w naszych kościołach o muzyce, pieśniach, kompozytorach melodii, o wykonawcach, chórach, dyrygentkach i dyrygentach, organistkach i organistach, zespołach. To niedziela, której temat przewodni w sposób szczególny zwraca uwagę na muzykę i docenia tych, którzy tworzą przestrzeń muzyczną w naszych kościołach i na naszych spotkaniach. To również pełne wdzięczności dziękczynienie za ten integralny element służby w Kościele, za twórców i wykonawców, za dźwięki, które docierają do nas i łagodzą nasze dusze, dając dużo radości z tej formy uwielbiania Boga. Muzyka w kościele jest oprócz Słowa Bożego i Sakramentów, formą przeżywania społeczności i elementem leczącym nas w trakcie nabożeństw. Nie potrafię policzyć, ile razy po nabożeństwie ktoś powiedział lub napisał, że dziękuje za pieśni, bo akurat tego dnia w sposób szczególny ich potrzebował i do niego przemówiły.

Powrócę więc do pierwszego akapitu, w świetle którego pozwolę sobie na osobiste przemyślenia i uwagi dotyczące muzyki. Jaka muzyka wpływa na mnie korzystnie, koi mojego ducha a jaka wprowadza niepokój? Po pierwsze: muzyka może nie tylko, jak w przypadku Saula, leczyć starganą duszę, ale może ją też jeszcze bardziej dołować i dysharmonizować. Osobiście przestałem tolerować ciężkie brzmienie, być może ze względu na wiek. Mocna, hałaśliwa muzyka grana przez wiele zespołów, również chrześcijańskich, powoduje moją irytację i rozdrażnienie.

Szukam spokojnego, harmonicznego brzmienia podpartego wartościową treścią. Jest to moja subiektywna opinia i szanuję melomanów o odmiennej wrażliwości, dla których, być może, taki rodzaj wyrazu muzycznego wydaje się nudny.
Z drugiej jednak strony, zirytować potrafi mnie również przeciągany do granic możliwości śpiew liturga oraz zboru. Dlaczego? Ponieważ, znów w mojej opinii, jest to sztuczne, nienaturalne, czasem nawet niebezpieczne dla układu oddechowego śpiewających, gdzie po drodze gubimy radość z tej czynności i zapominamy sens słów wcześniejszych zwrotek. Radosny, wartki śpiew z pewnością wzbogaca każde nabożeństwo i daje wiele błogosławieństwa śpiewającym.

Muzyka, której uwielbiam słuchać, jest lekiem na niepokoje i stresy mojego serca oraz podbija radość mojej duszy a wiec towarzyszy mi zawsze bez względu na życiowe okoliczności. Wywodzi się z nurtu nazywanego fachowo „worship”, po polsku przetłumaczymy to jako uwielbienie. To uwielbienie grane i śpiewane w różnych tempach, różnych stylach muzycznych, dostarcza mi osobiście wiele bardzo pozytywnych przeżyć. Zachęcam, chociaż tylko na próbę, do wsłuchania się w ten rodzaj muzyki uwielbiania dla Boga, wychwalania Jego dobroci i łaski, Jego działania wśród nas. Może znajdziesz droga Siostro, drogi Bracie właśnie w tej muzyce lekarstwo dla siebie. A może będzie to nowa forma kontaktu, nowa forma twojej relacji i modlitwy, twojego przebywania z Bogiem.

Soli Deo Glori, za wszystko niech będzie Bogu chwała a dziś w sposób szczególny za muzykę, muzyków i rozśpiewaną społeczność Kościoła.

bp Marcin Makula