Ostatnia Niedziela po Epifanii

Bóg, bowiem który powiedział: z ciemności zabłyśnie światło jest Tym, który zabłysnął w naszych sercach, aby zajaśniało poznanie chwały Bożej na obliczu Chrystusa. Ten skarb jednak przechowujemy w glinianych naczyniach, aby ta przeogromna moc była z Boga a nie z nas. Zewsząd jesteśmy uciskani, lecz nie ulegamy zwątpieniu, żyjemy w niedostatku, lecz nie poddajemy się rozpaczy, jesteśmy prześladowani, lecz nie opuszczeni, obalają nas na ziemię, lecz uchodzimy z życiem. Nieustannie nosimy w ciele umieranie Jezusa, aby i życie Jezusa objawiło się w naszym ciele. 2 Kor 6-10

Niedawno moje dzieci podarowały mi prezent, motocykl z klocków lego. Rozpakowałem pudełko i zobaczyłem setki drobnych elementów i instrukcję składania. Wiele godzin prawdziwej radości sprawiła mi budowa modelu. Fascynująca zabawa wymagająca uważności i skupienia. Każda pomyłka, popełniony błąd powoduje, że trzeba rozebrać, to co było pieczołowicie budowane, poprawić i przejść do kolejnych etapów. Po wielu godzinach pracy można było zobaczyć efekt. Piękny motocykl dzisiaj stoi na półce.

Drodzy czytelnicy, każdej i każdemu z nas zdarzyło się już rozbić wazon, szklankę, dzbanek. Coś, co nam służyło w ułamku sekundy rozsypało się na tysiące drobnych kawałków. Z jednej strony, nic nie straciliśmy, bo przecież wszystkie niezbędne części leżały na podłodze, ale o przywróceniu poprzedniego kształtu nie było mowy. To co zostało zamietliśmy dokładnie i wyrzuciliśmy do śmieci. Nawet nie przyszło nam do głowy, aby spróbować posklejać, odbudować. Możemy zadać sobie pytanie; dlaczego? Przecież wszystko, czego potrzebowaliśmy znajdowało się przed nami. Dlaczego nie można odtworzyć tego, co się stłukło? Dlaczego nie można odwrócić procesu rozbijania. Odpowiedź jest bardzo prosta z punktu widzenia fizyki. Rozbicie może przebiegać na miliony różnych sposobów. Setki kawałków, z których każdy ma inny kształt rozpadają się we wszystkie możliwe kierunki. W przeciwną stronę jest jedna i tylko jedna, bardzo skomplikowana droga. Wymagała by nieskończenie większej dokładności niż klocki lego. Droga, której nie jesteśmy wstanie odtworzyć. 

Zdarza się, że nasze zamierzenia i życiowe plany także się rozsypują w drobny mak. Doskonale to znamy. Coś zaplanowaliśmy, ułożyliśmy sobie ścieżkę, na której bardzo nam zależało i nic z tego nie wyszło. Wszystko się rozpadło. Całkiem dobrze, jeśli posypały się plany wyjścia do kina czy weekendowego wyjazdu. Są jednak sprawy o wiele poważniejsze, od których więcej zależy. Młody człowiek, który zdaje sobie sprawę, że profil klasy, którą wybrał jest pomyłką. Nie powiodły się plany dostania na wymarzone studia. Misternie zaplanowana kariera zawodowa nie rozwija się zgodnie z założeniami. Rozsypujące się więzy rodzinne, choroba. Na pewno czegoś takiego już doświadczyliśmy.

Przez pryzmat drugiego listu do kościoła w Koryncie widzimy apostoła Pawła. Tego, który idzie z miasta do miasta, głosi ewangelię i zakłada zbory. Dzięki niemu pojawili się w Koryncie chrześcijanie, którym poświęcił wiele czasu i w nich pokładał wiele nadziei. Mieszkańcy Koryntu byli ludźmi otwartymi i ciekawymi świata. Szukali życiowej drogi, Boga, który byłby inny niż greccy bogowie, wydający się zbyt ludzcy. Nową drogę odnaleźli w Chrystusie. Pojawili się jednak fałszywi nauczyciele, którzy próbowali Pawła zdyskredytować i podważyć jego autorytet. Podważali naukę o krzyżu, o cierpieniu Jednego za wszystkich. Nie podobało im się, że człowiek nic nie może zrobić dla swojego zbawienia, jak tylko uwierzyć w Chrystusa. Zakwestionowali „naiwne”, według nich, nauczanie apostoła. 

Paweł widział, że młodym korynckim chrześcijanom grozi odejście od ewangelii.  Dlatego przypomina moment, gdy Bóg zajaśniał prawdziwym światłem w ich sercach. Wyzwolił ich z ciemności, poszukiwań po omacku; ukazując swoją chwałę przez Jezusa Chrystusa. To światło powoli w koryntianach przygasało. Dusili je ci, którzy podważali słowa Pawła, ale też trudności codziennego życia. Chrześcijanie byli wyśmiewani, prześladowani, cierpieli z różnych powodów, smucili się, chorowali. Chrześcijańskie życie nie było jedynie przepełnionym radością pasmem sukcesów. Niektórym wydawało się, że Bóg o nich zapomniał.

Apostoł Paweł przypomina, że nie są mu obce ból, choroby, cierpienie, troska, smutek, poniżanie. W tym wszystkim się jednak nie poddaje. Opowiada alegorię; ten skarb mamy w glinianych naczyniach! Uświadamia czytelnikom listu, że największe skarby naszego życia, to co czyni je pięknym, radosnym, cudownym, bogatym mamy w nietrwałych, glinianych naczyniach. To my ludzie jesteśmy słabi, nietrwali, powstaliśmy z ziemi i do niej powrócimy. Każde gliniane naczynie w pewnym momencie pęka, nasze życie dobiega końca, jest kruche. Wcześniej pojawiają się pęknięcia, które próbujemy naprawić, skleić mniej lub bardziej nieudolnie. Stare, używane, gliniane naczynia mają na sobie wiele pęknięć, tak jak i my jesteśmy nieraz poobijani, posiniaczeni na ciele, ale i na duszy. Często jest nam źle, szukamy przyczyny, pytamy; dlaczego? Być może wtedy stawiamy pytania o Boga, o Jego obecność przy nas. 

Bóg, który pod Damaszkiem poprzez światłość Chrystusa dał początek przemianie Saula w Pawła, potrafi naprawić to, co my chcielibyśmy już wyrzucić. On podnosi z doświadczeń, doskonale leczy rany, pęknięcia na kruchych naczyniach jakimi jesteśmy,  dodaje siły. Gdy jesteśmy poranieni bierze nas na swoje ręce. Jego jasny blask budzi w nas radość życia tu i teraz oraz daje nam życia wiecznego. Jak ogłaszał starotestamentowy prorok Izajasz w wersecie rozpoczynającego się dzisiaj tygodnia, nad tobą zabłyśnie Pan, a Jego chwała ukarze się nad tobą. 

Amen.

ks. Waldemar Gabryś