7. Niedziela po Trójcy Świętej

Miłość braterska niechaj trwa. Gościnności nie zapominajcie; przez nią bowiem niektórzy, nie wiedząc o tym, aniołów gościli. Pamiętajcie o więźniach, jakbyście współwięźniami byli, o uciskanych, skoro sami również w ciele jesteście. Hbr 13, 1-3

Umiłowani w Panu!

Przeczytane słowa z Listu do Hebrajczyków nie dostarczają nadmiaru teologicznego materiału do przemyśleń. Jeśli pozostawić duszpasterstwo wśród osadzonych kapelanom więziennym, to pozostałe dwa wersety mówią o braterskiej miłości i gościnności, z czego powstać może długie i nudne kazanie.

Każdy chrześcijanin wart tego miana wie doskonale – szczególnie w Polsce – co oznacza braterska miłość, gościnność i pamięć o uciskanych. To konwencjonalne gesty czy postawy nie tylko świętych – tak samo jak dla średniowiecznego biskupa umywanie nóg biednym w Wielkim Poście lub posiedzenie diecezjalnej komisji finansów dla biskupa współczesnego. Zanim jednak te wyświechtane frazesy odłożymy na bok, aby po 3 minutach zakończyć to kazanie, przez moment zastanówmy się: czy to naprawdę frazesy? Jeśli nawet, to może jednak mają nam coś do przekazania.

Braterska miłość, gościnność, pamięć o uciskanych nie dzieją się w próżni i nie dotyczą Marsjan, których być może niebawem będziemy mogli odwiedzić dzięki projektowi SpaceX – Elona Muska. Braterska miłość, gościnność i pomoc uciskanym dzieją się, mają się dziać, między ludźmi, i tu na ziemi mają swoje miejsce. Kiedy słyszymy słowo „miejsce”, to ciśnie się nam przed oczy historia Mojżesza, który słyszy głos z gorejącego krzaku: Zdejm sandały swoje, bo miejsce, na którym stoisz, jest święte (por. Wj 3,5). Miejsce powstaje zawsze tam, gdzie człowiek spotyka się z drugim człowiekiem lub z Bogiem.

Takie spotkanie nadaje miejscu przestrzeń – przestrzeń szczególnie wartościową dla człowieka, bo tam właśnie spotkał Boga. Jakub na pustyni spotkał Boga podczas snu. Tam mocował się z aniołem Bożym i na pamiątkę tego spotkania postawił kamień i namaścił go. Tak powstała chyba pierwsza świątynia. Świątynia to miejsce, w którym spotykamy Boga, a Bóg spotyka nas.

Żydzi uwolnieni z Egiptu poszukiwali swojego miejsca. Nieśli z sobą Arkę Przymierza wraz z tablicami, które zawierały Boże przykazania. Przechodzili z miejsca na miejsce. Długo, ponad 40 lat, nie mogli znaleźć Ziemi Obiecanej.

Ziemia Obiecana zaistniała dla nich dopiero tam, gdzie Skrzynia Przymierza znalazła swoje miejsce. Taka myśl przyświecała królowi Salomonowi – wybudować świątynie, aby Bóg miał swoje stałe miejsce wśród ludu. Żydzi zamieszkali wokół świątyni, a miejsce świątyni było ich miejscem, miejscem świętym. W centrum świątyni znajdował się tron i kaporet, czyli przebłagalnia – wieko Arki i pusta przestrzeń ponad nim, między dwoma złotymi cherubinami. Był to najdobitniejszy znak odrzucenia przez Izrael wszystkich fałszywych bożków.

W centrum życia Ludu Przymierza istnieje pusta przestrzeń, miejsce, w którym przebywa Bóg. Pójść do Jerozolimy i zobaczyć Boga na Syjonie oznaczało tyle, co patrzeć na oddzielone zasłoną Święte Świętych i wiedzieć, wierzyć, że za nią jest pusta przestrzeń, z której jednak promieniują miłosierdzie, obietnica i pomoc. Pomoc moja jest od Pana, który stworzył niebo i ziemię (por. Ps 121,2).

Do tej świątyni małoletni Jezus idzie z rodzicami nie po to, aby podziwiać jej architekturę i przepych, lecz po to, aby tam spotkać swojego Ojca. Tam, u Ojca, mały Jezus czuje się jak w domu, tam jest Jego miejsce, tam chce zostać dłużej.

Miejsce spotkania z drugim człowiekiem lub z Bogiem jest też miejscem nadziei, czasami też obietnicy. Biblia podaje nam niezliczone przykłady takich spotkań, które zrazu wydawały się nudne, kłopotliwe, nieprzygotowane. Abraham i Sarah nie są przygotowani na nowinę niespodziewanych gości. Porzucili już nadzieję na posiadanie potomstwa. Jednak okazuje się, że historia ich związku potoczy się w sposób dla nich niewyobrażalny. Sędziwy starzec i niewiasta, która przekwitła stają się rodzicami ludu, którego nikt zniszczyć nie zdołał, mimo licznych i nieraz perfekcyjnie zaplanowanych metod, i którego nikt policzyć nie może.

Uczniowie Jezusa zakończyli nieudany połów. Płukali puste sieci i marzyli tylko o tym, by pójść do domu i wsypać się. W sam środek ich pracy niespodzianie przychodzi niezaproszony Jezus i mówi, by zarzucili sieci raz jeszcze, nawet jeśli wydaje się to bez sensu. W Ewangelii Jana Jezus spotyka uczniów przy połowie nad brzegiem morza, na granicy dwóch światów: linia brzegowa symbolizuje doczesność i wieczność. Nasze spotkania z Bogiem, z Jezusem, z drugimi człowiekiem są takimi spotykaniami na granicy dwóch światów. Nasze życie na ziemi ma nas prowadzić, przygotować do wieczności. Dlatego uczniowie słyszą, że odtąd ludzi będą łowić oraz to, że sam Jezus idzie przygotować im miejsce: U Ojca mego wiele jest mieszkań. Gdyby było inaczej, byłbym wam powiedział (por. J 14,2). Łowić ludzi, ale nie do sieci uzależnień, niejasnych powiązań, zniewolenia przez rzeczy tego świata, ale łowić do wolności.

Ten nakaz otrzymaliśmy wszyscy, już nie przez niewidzialnego Boga, ukrytego w świątyni pomiędzy skrzydłami cherubinów, nad wiekiem Skrzyni Przymierza, przed którym można było stanąć tylko w milczeniu. Do służby łowienia ludzi dla Boga powołuje nas zmartwychwstały Chrystus, którego miejsca pobytu na ziemi są dość dobrze udokumentowane.

Nie chodzi tu tylko o miejsca w Izraelu. Mam na myśli nasze kościoły, kaplice, również nasze domy, gdzie spotykamy Boga i drugiego człowieka. Dla mnie takimi miejscami ważnych spotkań są szczególnie trzy kościoły: w Cieszynie, Sycowie i Wrocławiu. Cieszyn, to miejsce mojego cudownego dzieciństwa – we wspaniałym miejscu o przepięknej historii i zobowiązującym dziedzictwie. W Sycowie rozpoczęła się nasza służba w Kościele, a we Wrocławiu się zakończy. Zawsze porusza mnie świadomość, że stając przed zborem w św. Krzysztofie, staję w długim rzędzie tych, którzy od ponad 753 lat głoszą w tym miejscu Ewangelię.

Od trzech lat w tym staniu przed ołtarzem Bożym, często w samotnej chwili ciszy, w pustej przestrzeni, oprócz obłoku świadków towarzyszą nam świadkowie wiary w Chrystusa. Ich spotkanie z Bogiem odcisnęło wyraźne piętno na całym ich życiu i dlatego spotkanie z drugim człowiekiem nie ograniczało się już nigdy do zwykłej uprzejmości czy wyświechtanych frazesów. Bonhoeffer, Stein, Kolbe i Bursche zostawili nam testament, który wciąż jest aktualny. Jest nim szacunek do siebie nawzajem i otwartość na Boga.

Kiedy nauczymy się słuchać i odnajdywać Boga w liturgii, w milczeniu, w zwykłych, banalnych, codziennych sprawach – wtedy nauczymy się zapominać o naszych krzykliwych dramatach, przez które często chcemy innym narzucić nasze widzenie rzeczy i bieżących spraw

Wtedy dopiero spadną łuski z naszych oczu, a nasze uszy usłyszą prawdę: sens życia, sens chrześcijaństwa, to naśladowanie Chrystusa, posłuszeństwo Słowu, otwarcie się na bliźniego. Znowu frazesy.

Jednak wszyscy potrzebujemy zwiastowania tych frazesów, aby z lektury Pisma Świętego uczyć się posłuszeństwa, skupienia na konkretnej potrzebie człowieka, którego akurat dane było nam spotkać. Człowieka z krwi i kości, a nie jakiejś abstrakcji, idei czy ideologii.

Od lat fascynuje mnie postać św. Oswalda z Worcester, również biskupa Yorku, który potem został arcybiskupem. Wychowany w benedyktyńskich wspólnotach zakonnych, przez które tyle błogosławieństwa spłynęło na ówczesną Anglię, widział Chrystusa w opacie, ale także w przygodnym gościu u bram klasztoru, nade wszystko zaś w gościu, który nie posiadał ziemskich bogactw, za które mógłby kupić szacunek i bezpieczeństwo.

Ów święty nie umiał oderwać wzroku od twardej rzeczywistości tamtych czasów; od miejsca, gdzie nie można kłamać o ludzkiej przemocy i zdradzie, gdzie nie ma innego wyboru, jak tylko skłonić się ku nieszczęśliwym – jak prostytutka, która plącząc, padła do stóp Chrystusa – skłonić się przed Somalijczykiem, Syryjczykiem, molestowanym dzieckiem, samotną bezrobotną matką, uchodźcą, emigrantem.

Gościnność, braterska miłość i pamięć o uciskanych w rozumieniu Chrystusa to nie jest podanie szarlotki i filiżanki kawy miłemu, oczekiwanemu gościowi. Gościnność o jaką nam dziś chodzi, to wrażliwa uwaga, szacunek do siebie nawzajem i otwartość na Boga, posłuszeństwo, słuchające serca i oczy, które nie boją się dostrzegać ludzkiego cierpienia i grzeszności, a które dostrzegają też wierność Boga.

Oswald klęczący u stóp żebraka – dotykający nagiej prawdy tego świata i prawdy słów Chrystusa: Ubogich zawsze mieć będziecie pośród siebie (por. J 12,8) – nie jest Jezusem umywającym nogi swoim uczniom. Jest grzesznikiem przed obliczem sędziego, grzesznikiem, który może znaleźć odpuszczenie grzechów jedynie w miłości i służbie cierpiącym. Jego niezgrabny gest potwierdza, że w obecności ubogiego ktoś możny, czyli każdy z nas – nawet jeśli jest dobry i szlachetnym człowiekiem – stoi przed sądem.

Chrystus nie oczekuje od nas tego, że będziemy z politowaniem traktować wszystkich nieszczęśników tego świata i załamywać nad nimi ręce, obwiniając bliżej nieokreślony świat za to, że produkuje – obok bogactwa – zwykłą nędzę. Jezus oczekuje od nas przemyślenia naszej roli w świecie, w którym żyjemy i który współtworzymy, oczekuje, że spotkanemu biedakowi zadamy takie pytanie, jakie On stawiał: Co chcesz, abym ci uczynił? (por. Mk 10,51) Czy chcesz być zdrowy?

Biograf św. Oswalda powiada, że umarł w zimowy poranek, kiedy zasiadł ze współbraćmi do stołu, aby umywać żebrakom nogi, które osuszał własnymi włosami. Oswald recytował przy tym psalmy gradualne – piętnaście psalmów wiązanych w duchowości monastycznej z wstępowaniem do niebieskiej Jerozolimy i z pragnieniem ujrzenia Boga w tym świętym miejscu. Wierzył, że w tych ubogich braciach widzi Boga; że jego własne stopy stoją w bramach niebieskiego Jeruzalem. Tego lutowego dnia roku 992 owe bramy otworzyły się, by przyjąć go raz na zawsze, tak jak kiedyś otworzą się dla nas, jeśli będziemy go naśladować. Ktoś może powiedzieć: to trudne zadanie! Być może, ale zawsze warto spróbować!

Amen!

ks. Andrzej Fober