1. Niedziela w Adwencie

"A gdy się przybliżyli do Jerozolimy i przyszli do Betfage, na Górze Oliwnej, wtedy Jezus posłał dwóch uczniów, mówiąc im: Idźcie do wioski, która jest przed wami, a wnet znajdziecie oślicę uwiązaną i oślę z nią; odwiążcie i przywiedźcie mi je. A jeśliby wam kto coś rzekł, powiedzcie: Pan ich potrzebuje, a on zaraz puści je. A to się stało, aby się spełniło, co powiedziano przez proroka, mówiącego: Powiedzcie córce syjońskiej: Oto Król twój przychodzi do ciebie łagodny i jedzie na ośle, źrebięciu oślicy podjarzemnej. Poszli więc uczniowie i uczynili, jak im rozkazał Jezus, przywiedli oślicę i źrebię i włożyli na nie szaty, i posadzili go na nich. A wielki tłum ludu rozpościerał swe szaty na drodze, inni zaś obcinali gałązki z drzew i słali na drodze. A rzesze, które go poprzedzały i które za nim podążały, wołały, mówiąc: Hosanna Synowi Dawidowemu! Błogosławiony, który przychodzi w imieniu Pańskim. Hosanna na wysokościach" Mt 21,1-9

Rozpoczął się nam nowy rok kościelny. Stare za nami, nowe na horyzoncie. Nowy adwent, nowe oczekiwanie na Jezusa, nowe przygotowania do Świąt. Samo słowo „nowe” niesie w sobie pewną nutkę ekscytacji, pewien przypisany mu ładunek emocjonalny, który na nas oddziałuje – motywuje, inspiruje, ale może kogoś także onieśmielać lub nawet niepokoić.

 

Ten nowy rok zaczynamy także z nowym porządkiem czytań kościelnych, co również może budzić emocje. Czytając dzisiejszy fragment, możemy nawet  zastanowić się czy przypadkiem wraz z nowymi perykopami, nie doszło do jakiś poważniejszych zmian w roku kościelnym. Przywykliśmy raczej do słuchania historii o wjeździe do Jerozolimy w okolicach Świąt Wielkanocnych (w Niedzielę Palmową), a nie przed Bożym Narodzeniem. Nie jest to jednak pomyłka, próba wprowadzenia drastycznych zmian, ani nawet jakaś ekstrawagancka nowość, ponieważ także i w starym układzie czytań tekst dzisiejszy był przypisany do 1. Niedzieli Adwentu. Tak naprawdę jest to doskonałe tło,  by dostrzec koherentność roku Kościelnego i pomóc wyjść poza utarty i linearny sposób myślenia o roku,  o Adwencie, a nawet i o zbawianiu. Adwent to czas oczekiwania i chociaż odkrywany na nowo, to jednak sam nowością nie jest, ani wcale nie jest oczekiwaniem na nic zupełnie nowego i nieznanego.       

 
Słowo „Adwent” samo w sobie oznacza „przyjście”, pochodzi z łaciny (jest tłumaczeniem greckiego epifanei i parusia)  i pierwotnie było używane jako termin oznaczający zapowiedź przybycia dygnitarza w celu objęcia urzędu. W rzymskich realiach bywało także używane jako zawołanie posłańca poprzedzającego wizytę Pana w jego gospodarstwach, dając szansę zarządcy i pracownikom na pełne przygotowanie i godne podjęcie właściciela. Myśl o Adwencie jako czasie przygotowania na Pana w zestawieniu z słowami o wjeździe do Jerozolimy pozwala nam  zatem zauważyć, że wbrew promowanej wizji nie czekamy wyłącznie na małe niemowlę, które będzie złożone w żłóbeczku, ale na władcę który ma budzić respekt. Przynoszącego radość, ale poprzez myśl o jego dobrym panowaniu nad poddanymi, a nie w skutek rozrzewnienia nad małym dzieciątkiem z rumianymi policzkami, malutkimi, uroczymi rączkami i szklącymi się oczkami. Przez lata, czekając na swoistego posłańca wołającego „adventus”, który zwiastował przyjście upragnionego Pana Izraelici trwali w utęsknieniu, wreszcie oczekiwanie na posłańca zaspokoili  uczniowie.  Nie powinno więc dziwić, że tak łatwo pozyskali oślę, bo nikt też nie odmówiłby właścicielowi gospodarstwa niczego, aby przygotować się na jego przyjazd. Przybycie Pana oznaczało czas rozliczenia, ale w świecie i czasie gdzie mieć Pana i służyć mu było równoznaczne z żyć albo nie żyć, perspektywa jego przyjścia była przede wszystkim radością. Z tego między innymi względu tak tłumne i huczne było przyjęcie Jezusa u bram Jerozolimy. Na kogo i jak my czekamy? Na Pana! Dzięki tekstowi który wyrywa nas z stereotypowego, żłóbkowo-pastuszkowego klimatu oczekiwania na święta, pamiętajmy, że czekamy w istocie na władcę, ukrzyżowanego, na tego, który zmartwychwstał i żyje. Oczekiwanie na pamiątkę narodzenia niech nie przyćmi oczekiwania na powrót Pana, który przychodzi ze swoim królestwem, a przeżywanie czterotygodniowego Adwentu niech nie przysłoni Adwentu, który stale powinniśmy przeżywać, bo posłaniec Duch Święty stale nam oznajmia „Oto twój król przychodzi do ciebie”.         

 
Poszukując przełożenia dzisiejszego fragmentu na nasze życie, spójrzmy na tłum wiwatujący na przyjście Jezusa. Niech nie będzie samą inspiracją dla nas w wiwatach, ale impulsem do refleksji. Spójrzmy na ten tłum i na nas współczesnych. Na finał ich Adwentu i nasze przeżywanie Adwentu. Ten sam tłum, który tak bardzo troszczył się i zadbał o oprawę wjazdu Jezusa do Jerozolimy, słał ładne gałązki i ścielił kolorowe materiały  (co na pewno pięknie wyglądało), który głośno śpiewał znane i lubiane pieśni, był tłumem później wieszającym go na krzyżu. Ich ho-ho-ho-ho-sanna kojarzące się miło, czyż nie było jak piękny acz pusty śmiech  mamiący nas w trakcie przygotowań do Świąt? Też  pleciemy z gałązek wianki na ozdobę, stroimy drzewka i domy jak drogi na przyjście wielkiego gościa. W uszach gra na znaną wszystkim melodię slogan: „Coraz bliżej święta. coraz bliżej święta”, bo od 2 listopada kładzie się to nieustannie i komercyjnie nam do głowy. Ale na co czekamy? Na samo świętowanie, czy faktycznie na Pana? Musimy mieć świadomość, że od tego na co czekamy sporo zależy. Od tego czy mamy Pana zależy nasze żyć albo nie żyć. Mając Pana, mamy też życie z nim w wieczności. Czas Adwentu niech będzie więc i czasem zastanowienia, czy w swojej codzienności częściej oczekujemy na Pana, czy częściej Go na krzyż prowadzimy i grzechem swoim przybijamy? Amen! 

ks. Bogusław Sebesta