3. Niedziela po Wielkanocy

2 Kor. 4:16-18
16. Dlatego nie upadamy na duchu: bo choć zewnętrzny nasz człowiek niszczeje, to jednak ten nasz wewnętrzny odnawia się z każdym dniem.
17. Albowiem nieznaczny chwilowy ucisk przynosi nam przeogromną obfitość wiekuistej chwały,
18. Nam, którzy nie patrzymy na to, co widzialne, ale na to, co niewidzialne; albowiem to, co widzialne, jest doczesne, a to, co niewidzialne, jest wieczne.
(BW)
16. Dlatego nie upadamy na duchu: bo choć zewnętrzny nasz człowiek niszczeje, to jednak ten nasz wewnętrzny odnawia się z każdym dniem. 17. Albowiem nieznaczny chwilowy ucisk przynosi nam przeogromną obfitość wiekuistej chwały, 18. Nam, którzy nie patrzymy na to, co widzialne, ale na to, co niewidzialne; albowiem to, co widzialne, jest doczesne, a to, co niewidzialne, jest wieczne.
 
2 Kor 4,16-18
2 Kor. 4:16-18
2 Kor. 4:16-18
2 Kor. 4:16-18

ks. Robert SitarekWydarzenie z pierwszego dnia po sabacie nie wskrzesiło wiary. Wywołało prędzej strach i niepewność. Co innego spotkania ze Zmartwychwstałym. Gdy dwaj uczniowie podążający do Emaus wreszcie, po całym niemal dniu obcowania z Mistrzem rozpoznają Go, porzucają swoje pierwotne cele i czym prędzej wracają do Jerozolimy, aby podzielić się radosną nowiną z pozostałymi apostołami, uczniami i przyjaciółmi Jezusa. Te osobiste spotkania sprawiają, że wszystko staje się nowe. Przemija obawa o przyszłość, a pojawia się nowa nadzieja i nowa siła. Dlatego później będziemy mówić o nowym akcie stwórczym Boga. Dlatego później przywołamy słowa o tym, że Królestwo Boże już jest wśród nas.

 

Oto istota liturgicznego wspominania tych najważniejszych dla chrześcijan wydarzeń rozwijanych na różne wątki w kalendarzu roku kościelnego. Niedziela Jubilate jednoznacznie kieruje nasze myśli na rzeczywistość – nie przyszłość – nowego stworzenia. Oto w Chrystusie Bóg wszystko nowym czyni. Pytanie – dla kogo i w jaki sposób? Pytanie, czy tę nową rzeczywistość dostrzegamy i czy w niej uczestniczymy.

 

Przed naszymi oczyma fragment Pawłowego listu do chrześcijan w Koryncie. Chrześcijan pogrążonych w wewnętrznych konfliktach i poddanych oddziaływaniu pogańskiego świata i to w jego najatrakcyjniejszym dla doczesności wymiarze. Duże miasto i jego liczne atrakcje, także, a może przede wszystkim te cielesne. Można się do dna zanurzyć w konsumpcji i zaznawać radości życia. Może właśnie dlatego Paweł tak mocno trzyma się tego obrazu cielesności przeciwstawionej duchowości w swoich pismach do Koryntian. Z tego samego powodu jego wypowiedzi pozostają aktualne dla nas. Bo przecież dziś łatwo korzystamy z radości doczesnego życia i czerpiemy pełnymi garściami wszelkie jego przyjemności. Tu i teraz.

 

Jednak – gdy patrzymy w lustro – dostrzegamy wcześniej czy później pieczęć upływającego czasu złożoną na naszych ciałach. I za wszelką cenę uciekamy od tego obrazu szukając środków, które upływ czasu miałyby zatrzymać. Bo przecież kult młodości i doczesności nas dosięga.

 

Wróćmy do dzisiejszej perykopy. Paweł pisze, że nasz zewnętrzny człowiek niszczeje.

Ale przecież nie zajmuje się reklamą spa. Raczej poddaje się naturalnemu biegowi czasu. Ale nie poddaje się biernie, lecz wykorzystując ten obraz chce przekazać przesłanie.

 

Przeglądając jego pisma dochodzimy do wniosku, że apostoł Paweł łatwo nie miał. Dla otoczenia swego urodzenia i wychowania stał się zgorszeniem. Zapewne jego rodzina początkowo wiązała z nim duże nadzieje. Ukończenie szkół dawało mu możliwość publicznego wypowiadania się w kwestiach wiary. Chętnie z tej możliwości korzystał i jako faryzeusz ze wszelkich sił bronił Bożej sprawy. Zdobył pozycję i szacunek otoczenia. Gdy pojawili się wichrzyciele opowiadający bzdury o jakimś cieśli z Nazaretu, który miał okazać się Synem Bożym postanowił osobiście interweniować. A jego „interwencje” były przerażająco „skuteczne”. Konsekwentnie prześladował Kościół Boży, o czym sam później napisze.

 

Dobrze pamiętamy opowieść o późniejszym spotkaniu Saula ze Zmartwychwstałym. Saul porzuca to wszystko, co do tej poty było jego tożsamością, tym samym stając się dla swoich – faryzeuszy, uczonych w Piśmie i wszystkich wiernych Bogu Starego Testamentu, zapewne także dla swojej rodziny, pamiętamy, pokładającej w nim wielkie nadzieje – zdrajcą i wyrzutkiem.

 

Dla podążających śladem Zmartwychwstałego z kolei jest postacią nader podejrzaną. Widzą go jednoznacznie jako najpierw dyszącego żądzą zemsty podążającego do Damaszku, aby osobiście zająć się tłumieniem religijnej rebelii, aby osobiście ukarać wichrzycieli i zwolenników nazareńskiego cieśli, by chwilę później zobaczyć go głoszącego chwałę Jezusa jako Zmartwychwstałego, żyjącego, Pana życia i śmierci, wreszcie jako Bożego Syna. Ta odmiana, tak radykalna i szybka nie przekonuje w żaden sposób otoczenia. Do dziś neofici nie mają w naszych społecznościach łatwo. Co innego ewangelicy z dziada i pradziada. A ci, którzy przychodzą dla Bożego Słowa i spotkania ze Zmartwychwstałym budzą – naturalną, chciałoby się rzec – podejrzliwość. Neofita Saul jest tym bardziej podejrzany, że nie tylko chce dołączyć do społeczności chrystusowych, ale nawet zmienia imię – czytaj: zmienia swoją tożsamość. W dodatku poucza jak ma społeczność, do której dołączył funkcjonować. Za dużo tego!

 

Jakby było mało dodajmy do tego spory, które dziś nazwalibyśmy teologicznymi. Czy ewangelię ograniczyć dla ludu wybranego, czy głosić ją poganom. Czy należy pogan najpierw wprowadzić do społeczności tego ludu, by potem ich chrzcić i nazywać ludem Nowego Przymierza. Czy spożywać pokarmy poświęcone bóstwom, czy wstrzymywać się od ich przyjmowania. Czy spełniać detalicznie nakazy Zakonu, czy nie. I tak bez końca. Wieczna udręka.

 

Pomimo faktu, że pozyskał dla Chrystusa znacznie więcej niż pozostali, że rozpowszechnił ewangelię na cały ówczesny świat, że niestrudzenie działał dla Pana, dla wielu chrześcijan pozostał podejrzanym neofitą.

 

Ślady tego napięcia widać podczas lektury drugiego listu do Koryntian. Sytuacja w zborze nie była łatwa, w dodatku w mieście działało wielu oponentów apostoła, którzy podważali jego wcześniejsze nauczanie.Trudno oprzeć się wrażeniu, że apostoł cały czas tłumaczy się ze swojego życia i ze swojej misji. Niemniej tłumacząc swoje motywy (jako ten, który dla wszystkich jest wyrzutkiem, podejrzanym) zawsze wskazuje na sprawcę, na Chrystusa Zmartwychwstałego. Dlatego „nie upada na duchu”. A tłumacząc się przed Koryntianami używa dodatkowo obrazów z ich codziennego doświadczenia. Doświadczenia przemijania i utraty tego, co świat oferuje – o tym mówiliśmy wcześniej.

 

Co jest do świętowania, gdy człowiek się starzeje. Kurze łapki w kącikach oczu, siwe włosy, jeśli jeszcze nie wypadły, zadyszka przy wchodzeniu po schodach, nadciśnienie – zjazd po równi pochyłej. A może być znacznie gorzej. Są przecież tacy, którzy ledwo zebrali siły po poważnej operacji i nikt nie wie, co będzie dalej. Lekarze stają się nagle nader powściągliwi, a najbliżsi zaczynają mówić do siebie szeptem. Cień końca?

 

Żeby choć jeszcze pozostała dawna sprawność umysłu. A okazuje się, że dziesięcioletnie wnuki potrzebują kilkunastu sekund by rozwiązać problem z komputerem, z którym męczymy się od kilku dni. Albo przestajemy rozpoznawać otoczenie i najbliższych.

 

Ale przecież Apostoł nie pisze o nowych technikach spa, które mogą, względnie mają powstrzymać procesy starzenia, czy też nie opowiada się za ich stosowaniem, bądź nie. O czym mówi apostoł? Używając odniesień do znanego odbiorcom świata wskazuje na prawdę. Na Chrystusa.

 

Ludzie tworzą własną religię. Nadają przymiot boski rzeczom nieistotnym. Meandrują omijając istotę sprawy. Raz tworzą złotego cielca, innym razem kult młodego ciała, pieniądza czy władzy. Zresztą potrafią nadać boskość dowolnie wybranej rzeczy. W czasach Starego Przymierza było to nawet prawo samo w sobie, wierność prawu, drobiazgowe przestrzeganie przepisów Zakonu, a wszystko to było doskonałą zasłoną w ich ludzkiej świątyni oddzielającą ich od żywego Boga.

W Nowym Przymierzu mogło to być odrzucenie tradycji, sprzeciw wobec reprezentantów starego przymierza, własna rzekoma świętość przeciwstawiona pogańskiej nieczystości, „doskonałość” uczynków, a wszystko to stające się nową zasłoną w ich ludzkiej świątyni oddzielającą ich od tego samego żywego Boga.

 

Paweł tłumaczy na czym polega istota sprawy (nie chcę mówić – prawdziwa religia). Istotą jest Zmartwychwstały i osobiste z Nim spotkanie. Na tym spotkaniu zasadza się Wielkanocna wiara. Chrystus wstał z martwych. Pan wstał prawdziwie!

 

Ten skarb – i żaden inny, choćby nie wiadomo jaka wartość byłaby mu nadana przez ludzi – mamy w naczyniach glinianych. Ewangelia opowiadana jest całemu światu przez tych grzeszników, którzy spotkali w swojej podróży czy do Emaus, czy do Damaszku żyjącego Zbawiciela. Ewangelia opowiadana jest przez ludzi, a moc ewangelii nie jest mocą głoszących ją. Ewangelia ma moc przemiany niezależnie od sprawności fizycznej czy psychicznej tych, którzy ją głoszą. Pastor nie musi być przystojny, mieć radiowego głosu. Nie musi być nawet wzorem etycznego działania, choć chętnie takim by go słuchacze widzieli, nota bene tworząc tym samym jedną z nowych religii, o których wspominaliśmy wcześniej. Ale to nie ewangelista stoi w centrum zwiastowania, lecz Ten, którego zwiastuje. Przemiana duchowa dokonuje się w wyniku spotkania Zmartwychwstałego, a nie spotkania z sympatycznym pastorem. Jeśli poprzestaniemy na tym ostatnim pozostaniemy w sferze socjologicznego poszukiwania grupy wsparcia. A sympatyczna skąd inąd społeczność pozostanie wyłącznie społecznością dobrych znajomych, a nie wspólnotą wiary. To dlatego apostoł i jego towarzysz podróży misyjnej „nie upadają na duchu”. Patrzą bowiem dalej i widzą więcej, ale nie odrywają się od rzeczywistości. Żyją tu, gdzie ich Pan postawił głosząc bez ustanku, „że Pan żyw”. Trzęsącym się ze zmęczenia, a może ze starości głosem. Głosząc lepsze lub częściej gorsze kazania. Wystarczy przypomnieć sobie jak długo – i zapewne nudno – musiał przemawiać apostoł, skoro jeden ze słuchaczy usnął i nieszczęśliwie upadł łamiąc sobie kark.

 

To dlatego, że przy nim stoi Zmartwychwstały apostoł nie upada na duchu i widząc swoją słabość dostrzega w niej moc Bożą działającą suwerennie, niezależnie od ludzkiej siły czy jej braku. Apostoł nie upada na duchu mimo odrzucenia po obu stronach, któremu to odrzuceniu poświęciliśmy dużo czasu w naszym rozmyślaniu. Mimo własnych słabości. Pamiętamy o „cierniu wbitym w jego ciało”. Apostoł nie upada na duchu, bo chwilowe niepowodzenia i słabości są niczym wobec potęgi Ewangelii. Wie, że w jego słabości objawia się Boża moc.

 

Czy zatem ten tekst traktuje o cierpieniu i jego wartości dla życia religijnego, duchowego? Nie sądzę. Nie nadaje cierpieniu boskiej kategorii, nie gloryfikuje słabości, czy przemijania. To wypowiedź o mocy Bożej, o codziennym objawianiu się jej w [słabym] człowieku.

 

Wprawdzie apostoł używa obrazu słabości i konsekwentnie się go trzyma, ale to nie jest jego przesłanie. Byłby przecież jedynie niepoprawnym marzycielem, gdyby chciał skierować się na życie po życiu, a doczesność zdeprecjonować. Po co wtedy zbiórka na ubogich w Jerozolimie, do której zachęcał Koryntian w innym miejscu. Czy nie lepiej byłoby popełnić zbiorowe samobójstwo, by tym sposobem szybciej być bliżej Pana i niejako sprowokować jego przyjście?

 

A jednak nie upada na duchu. I codziennie znajduje powód do dziękczynienia za Boży zbawczy czyn, za obecność Zmartwychwstałego w swoim życiu. I tę ewangelię głosi całemu światu.

 

Chcemy dziś w niedzielę Jubilate myśleć o Bożej mocy – tej samej, którą wysławia apostoł. Chcemy być wdzięczni za wszystkie dobre chwile naszego życia i wszelkie jego doświadczenia. Chcemy dziękować za możliwość spojrzenia nie na to, co widzialne, ale na to co niewidzialne, wieczne, a co jest w naszym zasięgu dzięki samemu Bogu, bo nasz wewnętrzny człowiek odnawia się z każdym dniem czerpiąc życie z Chrystusowej mocy.

 

Jubilate!

 

Amen.

ks. Robert Sitarek