13. Niedziela po Trójcy Świętej

„Wtedy przyszli matka i bracia jego, a stojąc przed domem, posłali po niego i kazali go zawołać.  A wokół niego siedział lud. I powiedzieli mu: Oto matka twój i bracia twoi, i siostry twoje są przed domem i poszukują cię.  I odpowiadając, rzekł im: Któż jest matką moja i braćmi? I powiódł, oczyma po tych, którzy wokół niego siedzieli i rzekł: Oto matka moja i bracia moi. Ktokolwiek czyni wolę Bożą, ten jest moim bratem i siostrą i matka.” Mk, 3,31-35.

To już drugi raz, kiedy krewni Jezusa chcą go odciągnąć od czeladki słuchających go z większą i mniejsza chęcią ludzi. Pierwsza próba pochwycenia, bo takie dosłownie zostało użyte słowo w Mk 3, 21, miała miejsce w momencie kiedy Jezus odparowywał zarzuty współpracy z szatanem. Miało to miejsce tuż przed opisanym wyżej wydarzeniem. Zaniepokojona rodzina próbuje odciągnąć Jezusa w obawie o jego stan psychiczny. Zapewne żeby nie narobił problemów sobie i rodzinie.

Po raz drugi matka i bracia przychodzą pod dom i chcą się z nim zobaczyć. Nie wchodzą, tylko anonsując się proszą o widzenie. Do widzenia ostatecznie nie dochodzi, ażeby tego było mało padają przy tej okazji dość „gorzkie” dla najbliższej rodziny słowa. Po co przyszli? Odpowiedź może być dwojaka. Po pierwsze, po ludzku się o niego bali. Nie rozumieli jego decyzji i nie znali jego planów, wszystko wskazywało na to, że pakuje się w kłopoty. Tak to przynajmniej wyglądało z ich punktu widzenia. Z drugiej strony może oczekiwali od niego, aby jako najstarszy z rodzeństwa nie uchylał się od obowiązków utrzymania rodziny.

Obawa i strach często stoją na przeszkodzie rozwoju. To tak jak podczas nauki jazdy na rowerze ciężko jest rodzicowi puścić pałąk pozwalający kontrolować równowagę, tak aby dziecko kolejne metry pokonało samo. To ma miejsce w trakcie prozaicznej nauki jazdy na rowerze, jak i w późniejszy życiu. Wielu rodzicom, żeby nie powiedzieć większości, ciężko jest oddać odpowiedzialność, pozwolić puścić swoje dziecko własna drogą. Najbliższym Jezusa tym trudniej było zrozumieć wszystko co się wokół niego dzieje, bo było to niezwykłe, inne, niezrozumiałe i szalenie ryzykowne.

Przykład z rowerkiem może jest trywialny, ale pokazuje obawy rodzica. Dopóki trzyma dziecko w bezpiecznej odległości i kontroluje tor i szybkość jazdy – nic się nie stanie (co oczywiście jest totalną nieprawdą, ale tak myślimy), ma złudne poczucie kontroli i przewidywalności. Natomiast  Jezus, to co mówił, robił, pokazywał na pewno do przewidywalnych nie należało. A jak wiemy z lektury dalszych rozdziałów to dopiero początek. On dopiero miał dokonać rzeczy, które zadziwiły i zadziwiają ludzi na całym świecie po dziś dzień.

Widzimy sytuacje trudną. Jezus zaczyna swoją działalność. Czas jest krótki, a do przekazania tak wiele rzeczy. Stawia granice, za którą jest już droga, która jest mu przeznaczona. Cena nie jest mała, bo każdy emocjonalnie uwrażliwiony człowiek może wyobrazić sobie jak zadziałały te słowa na najbliższych. Byłoby nadużyciem, gdybyśmy w tym miejscu doszukiwali się momentu, w którym Jezus zrywa kontakty i relacje rodzinne. Opisy ewangelistów wyraźnie wskazują, że Jezus dbał o Marię, nawet wtedy gdy na krzyżu Golgoty zapewnił jej opiekę. Niemniej jednak wydaje się, że  bezkompromisowe postawianie sytuacji musiało mieć miejsce, aby pójść dalej, zrobić kolejny krok. Często jesteśmy w sytuacji kiedy blokują nas oczekiwania innych, wyobrażenia nas i naszej przyszłości. A my wiemy, czujemy, że powinniśmy wyjść poza to. Uświadomienie sobie tego momentu i odważna decyzja jest w naszym życiu kluczowa.

Jezus nie odrzuca rodziny jako takiej. On poprzez swoje słowa i gesty pokazuje, że ani on, ani nikt kto go naśladuje i będzie naśladował nie może ograniczać się do odpowiedzialności tylko za ludzi z najbliższej rodziny. Ta odpowiedzialność jest globalna, za wszystkich i każdego.

Rodzina zawsze będzie chciała dla nas dostatniego, wygodnego i spokojnego życia. I nie ma w tym nic złego – taka rola rodziny. Z tym, że wygoda, dostatek i spokój są pojęciami względnymi i niestety bardzo ulotnymi.

Podobnie, bycie chrześcijaninem nie jest ani spokojne, ani koniecznie dostanie, wygodne chyba też nie. Mam takie przekonanie, że pójście za Jezusem jest zawsze wyjściem poza strefy komfortu i wygody, poza wytyczone ścieżki, plany, oczekiwania.

Jest taki chrześcijański trend, gdzie odpowiedzialność chrześcijańska ogranicza się do nas samych, ewentualnie do grona najbliższych, kościoła, lokalnej parafii, czy narodowości. Ten tekst nie tyle temu jawnie przeczy, co jasno pokazuje, że odpowiedzialność należy rozszerzyć znacznie dalej – o biednych, chorych, potrzebujących, bezdomnych, prześladowanych, uchodźców.

Obyśmy nigdy nie stracili z oczu drugiego człowieka, tak jak nigdy z oczu nie stracił nas nasz Zbawiciel. Amen.