DOKTRYNA I ŻYClE

Powiesz może: Któż będzie starał się poprawić swoje życie ? Odpowiadam: Nikt z ludzi, ani jeden też nawet tego nie potrafi; gdyż Bóg wcale nie zajmuje się twoimi naprawiaczami, którzy są bez Ducha; są oni bowiem obłudnikami. Poprawią się zaś z pomocą Ducha świętego wybrani i nabożni; pozostali bez poprawy zginą. Ani Augustyn bowiem nie mówi, że nie zostają nagrodzone niczyje dobre uczynki, lub dobre uczynki wszystkich, lecz dobre uczynki niektórych; dlatego będą tacy, którzy życie swoje poprawiają.

Powiesz dalej: Kto uwierzy, że Bóg go miłuje ? Odpowiadam: Nikt z ludzi w to nie uwierzy, ani nawet nie będzie mógł w to uwierzyć; wybrani zaś uwierzą, a pozostali, niewierzący zginą, oburzając się i bluźniąc, tak jak to ty tutaj czynisz. Więc będą niektórzy tacy, co uwierzą. Jeżeli zaś zasady te otwierają dostęp do niepobożności, to niech tak będzie ! niech ci niepobożni należą do wspomnianego powyżej trądu w postaci zła, który trzeba znosić. Niemniej jednak te same zasady otwierają jednocześnie bramę do sprawiedliwości i wejście do nieba, i drogę do Boga dla nabożnych i wybranych. Bo jeślibyśmy, idąc za twoją radą powstrzymali się od głoszenia tych zasad i zataili to słowo Boże przed ludźmi, tak iż każdy, oszukany fałszywym wyobrażeniem o swoim zbawieniu nie starałby się poznać bojaźni Bożej i pokory wobec niego, by przez tę bojaźń dojść wreszcie do łaski i miłości, to w sposób wyśmienity zamknęlibyśmy okienko wiodące do niepobożności, o którym ty mówisz, zamiast niego zaś otworzylibyśmy dla siebie i dla wszystkich podwoje, owszem nawet czeluście i przepaście, nie tylko do niepobożności, lecz do samych otchłani piekielnych. W ten sposób nie tylko sami nie weszlibyśmy do nieba, lecz poza tym przeszkodzilibyśmy tym, którzy tam wchodzą.

Jakiż więc jest pożytek albo jaka zachodzi konieczność, by takie rzeczy udostępniać prostemu ludowi, skoro tyle zła zdaje się z tego się wywodzić ? Odpowiadam zwyczajnie: Wystarczyło powiedzieć, że Bóg chciał, by to było udostępnione prostemu ludowi, nie należy zaś doszukiwać się przyczyn tej woli Bożej, lecz należy ją poprostu uwielbiać, oddając Bogu chwałę, gdyż, skoro jedynie On jest sprawiedliwy i mądry, to nikomu krzywdy nie wyrządza, ani też nie może uczynić czegośkolwiek głupio lub nierozważnie, choćby nam się całkiem inaczej wydawało. Tą odpowiedzią nabożni się zadowalają. Lecz by w sposób całkowicie wyczerpujący rzecz tę wyjaśnić, stwierdzamy: Dwie są sprawy, które wymagają, by to zwiastowano: Pierwszą jest poniżenie naszej pychy i poznanie łaski Bożej, drugą sama wiara chrześcijańska. Więc po pierwsze: Bóg napewno obiecał uniżonym, to znaczy tym, którzy mają się za zgubionych i są zrozpaczeni, łaskę swoją. Człowiek zaś nie może całkowicie się uniżyć, dopóki nie wie, że zbawienie jego jest uzależnione nie od jego sił, rad, starań, woli, uczynków, lecz w ogóle od sądu, rady, woli, czynu kogoś innego, mianowicie samego Boga. Jeżeli mianowicie, będąc przekonanym, że chociażby odrobinkę może uczynić dla swego zbawienia, trwa w zaufaniu do siebie i odnośnie do siebie samego w ogóle nie popada w zwątpienie, to dlatego nie uniża się przed Bogiem, lecz sobie przypisuje lub spodziewa się lub przynajmniej życzy sobie jakiejś sposobności, czy jakiejś pory czy jakiegoś uczynku, przez które mógłby wreszcie dojść do zbawienia. Kto zaś wcale nie powątpiewa o tym, że wszystko to od woli Bożej zależy, ten popada całkowicie odnośnie do siebie samego w zwątpienie, ten niczego sobie sam nie wybiera (663), lecz oczekuje wyłącznie działania Bożego, i ten też jest najbliżej tej łaski, by zostać zbawionym. Przeto też z powodu wybranych udostępnia się to prostemu ludowi, ażeby ci, którzy w ten sposób uniżyli się i po prostu się unicestwili, zostali zbawieni. Ci inni przeciwstawiają się temu uniżeniu się, owszem, potępiają to, że się naucza o zwątpieniu co do siebie samego, albo chcą, ażeby im chociażby odrobinę pozostawiono z tego, co sami potrafią. Tacy pozostają w ukryciu pyszałkami i przeciwnikami łaski Bożej. To jest – powiadam – jedna przyczyna, że nabożni jako uniżeni zapoznają się z obietnicą łaski, wzywają jej i ją przyjmują.

Przyczyna druga to ta, iż wiara dotyczy rzeczy niewidzialnych (Hebr. r.11,w.1). Aby zaś wiara mogła mieć miejsce, trzeba, by wszystko, w co się ma wierzyć, było ukryte. Nie może zaś być głębiej ukryte, niż pod postacią przeciwną temu; co jest stawione przed oczy, co jest odczuwane; co jest doświadczane. I tak: gdy Bóg ożywia, to czyni to przez zabicie; gdy usprawiedliwia, to czyni to przez przypisanie winy; gdy wprowadza do nieba, to czyni to przez zaprowadzenie do piekła, jak mówi Pismo: Pan zabija i ożywia, wprowadza do piekła i wyprowadza (I Samuela r.2,w.6). Lecz nie tutaj jest miejsce, by teraz o tym obszerniej mówić. Ci, którzy czytali nasze pisma, są z tym jak najlepiej obeznani. W ten sposób Bóg ukrywa wiekuistą dobroć i miłosierdzie pod postacią wiekuistego gniewu, sprawiedliwość pod postacią niesprawiedliwości. To jest najwyższy stopień wiary: wierzyć, że dobry jest On, który tak niewielu zbawia, a tak wielu potępia – wierzyć – że sprawiedliwy jest On, Który z woli swojej przeznacza nas z konieczności na potępienie tak, iż wydaje się – jak to i Erazm przedstawia , że rozkoszuje się mękami nieszczęśliwych i zasługuje raczej na nienawiść, niż na miłość. Jeślibym mógł jakimś rozumem pojąć, jak miłosierny i sprawiedliwy jest ten Bóg, który ukazuje tak wielki gniew i niesprawiedliwość, to wiary nie byłoby potrzeba. I teraz, gdy tego nie można pojąć, powstaje sposobność do ćwiczenia się w wierze przez to, że się takie rzeczy zwiastuje i rozpowszechnia – tak samo jak dochodzi się do ćwiczenia się w wierze w życie w wypadku śmierci, gdy Bóg zabije. O tym teraz w przedmowie dosyć było powiedziane.

(634) W ten sposób udzielona zostaje lepsza rada rozprawiająca na temat tych paradoksów, niż twoja rada, przez którą chcesz bezbożności ich zapobiec milczeniem i powstrzymywaniem się od głosu. Przez to jednak niczego nie osiągasz. Albowiem jeżeli wierzysz lub przynajmniej przyjmujesz, że są one prawdą (a są to nie mało ważne parsdoksy), to wobec nienasyconej ciekawości śmiertelnych odkrywania rzeczy tajnych, właśnie wtedy, kiedy najbardziej chcemy coś mieć zakrytym, przez to twoje do powszechnej wiadomości podane napomnienie, najsnadniej doprowadzisz do tego, że teraz o wiele bardziej będą wszyscy chcieli wiedzieć, czy te paradoksy są prawdą, podnieceni oczywiście twoją namiętną gorliwością, tak iż dotychczas nikt z nas nie stworzył tak wielkiej podniety do upowszechnienia tego, jak właśnie ty tym twoim religijnym i gwałtownym napomnieniem.

O wiele roztropniej byłbyś uczynił, gdybyś w ogóle przemilczał o tych paradoksach, że należy się ich wystrzegać, jeśli już chciałeś, by życzeniu twemu stało się zadość. Ale skoro w ogóle nie zaprzeczasz, że chodzi w nich o prawdę, stało się tak, iż nie będą mogły pozostać w ukryciu, lecz skutkiem przypuszczenia, że chodzi w nich o prawdę, przyciągną one wszystkich do ich prześledzenia. Więc albo zaprzecz, że chodzi w nich o prawdę, albo zamilknij najpierw, jeżeli chcesz, by inni milczeli.

Przyjrzyjmy się pokrótce drugiemu paradoksowi, że cokolwiek czynimy, nie z wolnej woli czynimy, lecz z czystej konieczności, nie chcemy bowiem dopuścić do tego, by się go określiło jako bardzo zgubny. Tutaj powiem tak: Gdy to zostanie udowodnione, że zbawienie nasze jest zawisłe, poza obrębem naszych sił i naszych rad, jedynie od działania Bożego, – co poniżej w głównej części mej rozprawy spodziewam się wykazać – to czy z tego nie wynika jasno, że skoro Bóg działaniem swoim nie jest przy nas, wszystko co czynimy, jest złe, i że my z konieczności (jak inaczej być nie może) czynimy to, co nie ma żadnego znaczenia w dziedzinie zbawienia ? Jeżeli bowiem nie my, lecz jedynie Bóg sprawia w nas zbawienie, to przed jego działaniem nie dokonujemy niczego, co do zbawienia służy, czy chcemy, czy nie chcemy. Mówię zaś, że „z konieczności” (= tak iż inaczej być nie może), a nie w sposób wymuszony, albo jak oni powiadają – „przez konieczność niezmienności a nie przymusu” . To znaczy : Gdy człowiek nie ma ducha Bożego, to czyni zło, wprawdzie nie przez zadany mu gwałt, jak gdyby go wleczono do tego porwawszy go za gardło, wbrew swej woli, tak jak złodzieja albo zabójcę prowadzi się wbrew jego woli do odcierpienia kary, lecz czyni to (zło) z własnej woli i chętnie. Atoli tej ochoty czy woli czynienia nie może z własnych sił zaniechać, jej przeszkodzić, lub ją zmienić, lecz w dalszym ciągu chce tego i ma w tym upodobanie, chociażby nawet, od zewnątrz rzecz biorąc, siłą zmuszany był czynić coś innego, to jednak od wewnątrz wola jego pozostaje odmienna i oburza się na tego, który przymusza lub jej się przeciwstawia. Nie oburzałaby się zaś, gdyby została odmieniona i dobrowolnie ustąpiłaby przed siłą. To właśnie nazywamy „koniecznością niezmienności”, to znaczy, że wola nie może zmienić się i skierować się gdzieindziej, lecz raczej pobudzana jest bardziej do „chcenia”, gdy się jej przeciwstawiać. Dowodzi tego właśnie jej oburzenie. A to nie działoby się, gdyby była wolna, albo gdyby człowiek miał wolną wolę. Zapytaj się doświadczenia, jak nie dadzą się przekonać ci, którzy ujęci jakąś sprawą do niej lgną. A jeżeli ustępują, to ustępują przed siłą albo wskutek większej korzyści, jaką im przyniesie inna sprawa, nigdy zaś nie ustępują dobrowolnie. Jeżeli zaś nie są czymś ujęci, to pozwalają, niech się dzieje co chce.

Na odwrót, z drugiej strony, jeżeli Bóg w nas działa, to odmieniona przez Ducha Bożego i łagodnie przezeń pobudzona wola znów, z czystej ochoty i skłonności i z własnej pobudki chce i czyni, nie w sposób wymuszony, tak iż nie (635) może być przez coś przeciwnego zmieniona w coś innego, i ani nawet przez bramy piekielne nie może być przezwyciężona lub zmuszona (Mat. r.16,w.18), lecz w dalszym ciągu chce dobra, ma w nim upodobanie i kocha je, tak jak przedtem chciała, miała upodobanie w złem i miłowała je. A tego znowu dowodzi doświadczenie, jak niezwyciężeni i stali są święci mężowie, gdy siłą do czegoś innego są zmuszani, tak iż przez to jeszcze bardziej są pobudzani do chcenia, tak jak ogień jest przez wiatr bardziej rozdmuchiwany niż gaszony. Dlatego i tu nie ma żadnej wolności albo wolnej woli, by zwrócić się gdzieindziej, lub chcieć coś innego, dopóki w człowieku trwa duch i łaska Boża. Jednym słowem: Jeżeli jesteśmy pod władzą boga tego świata (Efez. r.2, w.2n), bez działania i bez ducha Boga prawdziwego, trzymani jesteśmy w niewoli do rozporządzenia jego woli, tak jak Paweł do Tymoteusza powiada (II Tym. r.2,w.26), iż nie możemy chcieć, chyba tylko to, co on chce. On to bowiem jest owym mocarzem zbrojnym (Łuk. r.12,w.21n), który domu swojego tak pilnuje, iż bezpieczni są ci, którzy do niego należą, aby żadnego poruszenia ani zamysłu przeciwko niemu nie wywołali, w przeciwnym razie królestwo szatana, w sobie rozdwojone, nie może się ostać, a jednak Chrystus o nim twierdzi, że ono istnieje. A to czynimy chcąco i ochoczo, zgodnie z istotą woli, która nie byłaby wolą, gdyby ulegała przymusowi. Gdyż „przymus” jest raczej – by tak rzec – przeciwieństwem woli. Jeśliby zaś ktoś silniejszy na niego (=zbrojnego mocarza) natarł i zwyciężywszy go porwał nas jako swój łup, to – odwrotnie – przez ducha jesteśmy jego niewolnikami i jeńcami (co jednakowóż jest królewską wolnością), tak iż chcemy i ochoczo czynimy to, co on sam chce. Tak tedy wola ludzka jest postawiona w pośrodku, jak pociągowe bydlę: gdy dosiądze go Bóg, to chce on i idzie tam, jak i dokąd chce Bóg, jak powiada Psalm (73, w.22): „Stałem się jak bydlę” – i – „jam zawsze z Tobą”. Jeśli zaś dosiądze go szatan, to chce ono i idzie tam, jak i dokąd chce szatan, i nie od jego woli zależy, czy ma biec do jednego czy drugiego jeźdźca lub tego czy tamtego oszukać, lecz sami jeźdzcy spierają się z sobą o to, by je dostać i posiadać.

A co będzie, gdy ja na podstawie twoich własnych słów, w których ty twierdzisz, że wolna wola jest, dowiodę, że wolnej woli nie ma ? Gdy przekonam cię, iż nierozsądnie zaprzeczasz to, co z tak wielką roztropnością usiłujesz twierdzić ? Doprawdy, jeżeli tego nie uczynię, to zapewniam, iż powinno by zostać odwołane wszystko, co w całej tej księdze przeciwko tobie piszę, potwierdzone zaś to, co twoja rozprawa przeciwko mnie , czy to twierdzi, czy stara się wysunąć.

Ty przedstawiasz siłę wolnej woli jako bardzo małą, po prostu jako taką, że bez łaski Bożej jest w ogóle nieskuteczna (636). Czy tego nie uznajesz ? Otóż zapytuję całkiem poważnie: Jeżeli łaski Bożej nie będzie albo zostanie oddzielona od owej bardzo małej siły, to co ona sama może uczynić ? Powiadasz: Jest nieskuteczna i nic dobrego nie czyni. A więc nie będzie czynić tego, co będzie chciał Bóg albo jego łaska, ponieważ właśnie już ustaliliśmy, że łaska Boża jest od niej oddzielona. Czego zaś łaska Boża nie czyni, to nie jest dobre. Z tego wynika, że wolna wola bez łaski Bożej w ogóle nie jest wolna, lecz niezmiennie jest jeńcem i niewolnikiem zła, skoro sama z siebie nie może się zwrócić ku dobru. Gdy to jest ustalone, to pozwalam ci, byś siłę wolnej woli nie tylko bardzo małą uczynił; uczyń ją anielską, uczyń ją, jeśli możesz, całkowicie boską; jeśli jednak dołączysz tu ten niewesoły dodatek, że nazywasz ją bez łaski Bożej „nieskuteczną”, to odrazu odbierzesz jej wszelką siłę. Bo cóż to jest „siła nieskuteczna”, jeżeli nie w ogóle „żadna siła” (=bezsilność). Przeto mówić, że wolna wola istnieje i ma wprawdzie siłę, ale nieskuteczną, to jest to to samo, co sofiści (scholastycy) nazywają „sprzecznością samą w sobie”, tak jak gdybyś powiedział: wolna wola jest czymś, co nie jest wolne, to tak, jak gdybyś powiedział, że ogień jest zimny, a ziemia jest gorąca. Niechby zaiste ogień miał siłę gorąca, nawet i piekielnego, lecz jeśli nie płonie i nie pali a ziębi i chłodzi, to nie można go moim zdaniem zwać ogniem, tym mniej ogniem gorącym, chyba że chcesz mieć ogień malowany albo zmyślony. Jeżeli atoli siłą wolnej woli nazwiemy taką, dzięki której człowiek jest zdatny do tego, by zostać porwanym przez ducha i napełnionym łaską Bożą, ponieważ został stworzony do życia lub do śmierci wiecznej, to powiedziano by słusznie. Do tej bowiem siły, to znaczy, zdolności, albo jak to sofiści (scholastycy) mówią, jakości dyspozytywnej (=opartej na włożonym w człowieka nastawieniu) i zdolności biernej, także i my się przyznajemy, a któż o tym nie wie, że ona nie jest włożona w drzewa, ani w zwierzęta, ani też, jak się to powiada, „nie stworzył Bóg nieba dla gęsi”.Jest więc, także według twojego własnego świadectwa, rzeczą ustaloną, że my wszystko czynimy z konieczności a nie z wolnej woli, skoro siła wolnej woli nie jest niczym i nie czyni, ani nie może czynić tego co dobre, gdy brak łaski. Chyba, że chciałbyś – według nowego jakiegoś określenia – skuteczność nazwać doskonałością, jak gdyby wolna wola mogła wprawdzie coś wszcząć i chcieć, lecz nie mogła tego wykonać, w co ja nie wierzę. Lecz o tej sprawie później obszerniej będzie mowa. Wynika teraz z tego, że „wolna wola” jest to określenie (nomen) całkowicie boskie, i nie może przysługiwać nikomu innemu, jak tylko samemu Boskiemu Majestatowi. On bowiem (Majestat Boski) „może czynić i czyni wszystko (jak to opiewa Psalm 135,w.6), co zechce, na niebie i na ziemi”. A jeżeli to przypisuje się ludziom, to równie słusznie by się im przypisało także samą boskość, a nie może być większego świętokradztwa jak to.

(637) Dlatego teolodzy powinni byli od tego słowa się powstrzymać, gdy chcieli mówić o ludzkiej sile, a pozostawić to jedynie Bogu, następnie samo to określenie usunąć z ludzkich ust i z ludzkiej mowy, a przyznać to jako poniekąd święte i czcigodne określenie swojemu Bogu. A jeśli w ogóle przypisują ludziom jakąś siłę, powinni by nadać temu inne określenie aniżeli „wolna wola”, zwłaszcza, że poznaliśmy i przejrzeli, iż lud w żałosny sposób oszukuje się i zwodzi tym określeniem, jako że całkiem o czym innym słyszy i całkiem coś innego rozumie przez to słowo, niż to myślą i rozpatruja teolodzy.

Jest to bowiem zbyt wspaniałe i bardzo rozległe i pełne sensu określenie: „wolna wola”, co do którego lud uważa, że oznacza ono ową moc (jak tego zresztą domaga się i znaczenie i istota tego określenia), która potrafi w sposób wolny w jedną i w drugą stronę się zwrócić, i że ta moc nikomu nie ustępuje ani nikomu nie podlega. A gdyby to wiedział, że rzecz inaczej się przedstawia i że określenie to oznacza zaledwie maleńką jakąś iskierkę i że sama z siebie jest całkowicie nieskuteczna, że jest branką i niewolnicą diabła, to dziw, że nas nie kamienują, jako zwodzicieli i oszustów, jako że coś innego wypowiadamy a całkiem coś innego przez to określamy, owszem nawet dotychczas nie wiadomo i nie jest uzgodnione, co przez to określamy. Kto bowiem mówi na modłę sofistów, – powiada Mędrzec (w Przypow. r.6, w.17) – godzien jest nienawiści, a głównie, jeżeli czyni to w dziedzinie pobożności, gdzie niebezpieczeństwo zagraża zbawieniu wiekuistemu.

Ponieważ więc zatraciliśmy znaczenie i istotę tak znakomitego słowa, i owszem nawet nigdy go nie posiadaliśmy (co chcieli niegdyś Palagianie , ale sami dali się tym słowej zwieść), to pocóż z taką uporczywością zatrzymujemy to puste słowo na szkodę i ku zmyleniu wierzącego ludu ? W sposób nie wiele mądrzejszy, niż obecnie królowie i książęta też zatrzymują puste tytuły królestw i krajów albo je sobie przyswajają i nimi się pysznią, gdy tymczasem są prawie że żebrakami i wcale tych królestw i krajów nie posiadają. To zaiste jeszcze jest znośne, jako że nikogo nie oszukują ani nie okpiwają, lecz samych siebie próżnością karmią, bez żadnego zaiste pożytku. Lecz tutaj na niebezpieczeństwo narażone jest zbawienie i bardzo szkodliwe jest to zwodzicielstwo. Któżby nie wyśmiał, albo raczej nie znienawidził owego niewczesnego słowotwórcy, który wbrew powszechnemu zwyczajowi stara się wprowadzić ten sposób mówienia, że żebraka nazywa bogaczem nie dlatego, że ma jakiś majątek, lecz że może jakiś tam król mógłby mu darować swój, a czyniłby to poniekąd na serio, a nie w przenośni, dajmy na to nie przez podstawienie innych słów, albo ironicznie. Tak samo jakby śmiertelnie chorego nazywał całkowicie zdrowym, oczywiście w tym sensie, że ktoś inny mógłby mu ofiarować swoje zdrowie. Również, jeśliby całkowicie nieuczonego prostaka nazywał bardzo uczonym, dlatego, że ktoś tam inny mógłby mu może dać uczoność. Tak to i tutaj brzmi: Człowiek ma wolną wolę, oczywiście tak, że mu Bóg swoją odstąpi. Przy takim nadużywaniu mowy ktokolwiek bądź mógłby się chlubić jakąkolwiek bądź sprawą, jak naprzykład: Ten jest panem nieba i ziemi (638), jeżeliby mu Bóg to darował. Lecz coś takiego nie przystoi teologom, ale błaznom i hultajom. Nasze słowa powinny być właściwe, czyste, rozważne i – jak Paweł powiada: zdrowe i nienaganne.

Jeżeli tedy słowa tego w ogóle poniechać nie chcemy, co było by najbezpieczniejsze i najbardziej zgodne z pobożnością, powinniśmy przynajmniej nauczać, by używano go w dobrej wierze, że przyznana zostaje człowiekowi wolna wola nie w odniesieniu do rzeczy wyższej od niego, ale tylko w odniesieniu do rzeczy niższej od niego, to znaczy, by wiedział, że w zakresie swoich środków pieniężnych i swoich majętności ma prawo używania, czynienia, zaniechania według wolnej woli, choć właściwie i to kierowane jest wolną wolą samego Boga, jak to tylko jemu się podoba. Natomiast w stosunku do Boga, albo w sprawach dotyczących zbawienia lub potępienia wolnej woli nie ma, lecz jest jeńcem, poddanym i niewolnikiem woli Boga lub woli szatana.

To miałbym do powiedzenia o rozdziałach twojej przedmowy, które też obejmują prawie że cały temat, i to bodaj że lepiej, niż główna część książki. Ogólnie biorąc treścią ich było to, co możnaby załatwić w krótkim podwójnym zdaniu. Przedmowa twoja uskarża się albo na słowa Boże, albo na słowa ludzkie. Jeżeli na słowa ludzkie, to cała została napisana nadaremno, i nas nic nie obchodzi. Jeżeli na słowa Boże, to cała jest bezbożna. Zatem byłoby pożyteczniej gdyby była mowa o tym, czy rozprawiamy o słowach Bożych, czy o słowach ludzkich. O tym zaś może rozprawiać będzie dalszy ciąg przedmowy i sama rozprawa. Co zaś powtarzasz w zakończeniu przedmowy, nic mnie nie wzrusza, jak np. to, że nasze zasady dogmatyczne zwiesz bajkami i dogmatami niepotrzebnymi, że należy raczej za przykładem Pawła nauczać o Chrystusie ukrzyżowanym, że mądrości należy nauczać wśród doskonałych, że własny język Pisma jest rozmaicie dostosowany do poziomu słuchaczy, tak iż według twojego mniemania roztropności i miłości nauczyciela, który ma nauczać, należy pozostawić rozstrzygnięcie o tym, co dla bliźniego jest pożyteczne. Wszystko to wypowiadasz niezręcznie (639) i bez znajomości rzeczy. Albowiem i my o niczym innym nie nauczamy jak tylko o Jezusie ukrzyżowanym. A Chrystus ukrzyżowany wszystko to z sobą przynosi, i tak samo właśnie mądrość między doskonałymi. Gdyż między chrześcijanami żadnej innej mądrości nie należy nauczać jak tylko tę, która jest ukryta w tajemnicy i dotyczy doskonałych, nie dzieci żydowskiego zakonnego ludu, bez wiary, chlubiącego się swoimi uczynkami, jak to Paweł w I liście do Koryntian r.2, w.7n. ma na myśli, chyba że chcesz, iż nauczanie o Chrystusie ukrzyżowanym nie co innego oznacza jak to, by rozbrzmiewały te słowa: Chrystus jest ukrzyżowany. Dalej nie wzrusza mnie też to co ty wypisujesz , że Bóg gniewa się, wpada w szał, nienawidzi, smuci się, lituje się, żałuje, z których to stanów żaden jednak nijak do Boga się nie odnośi. Tutaj po prostu szukasz dziury na całym . Ani bowiem te wymienione stany psychiczne przypisywane Bogu nie czynią Pisma Świętego ciemnym ani nie sprawiają, że miałoby się je dostosować do poziomu różnych słuchaczy, chyba że komuś sprawia przyjemność zaciemniać tam, gdzie to nie jest potrzebne (=szukać dziury tam, gdzie jej nie ma). Są to bowiem kwestie gramatyczne i zestawienia różnych form słownych, jakie i dzieciom są znane. My zaś rozprawiamy tutaj, w tym naszym sporze, o dogmatach (zasadach doktryny) a nie o formach gramatycznych.

Podejmując więc dysputę obiecujesz, że będziesz przytaczał tylko pisma kanoniczne, ponieważ Luter poza nimi nie uznaje autorytetu żadnego pisarza. Podoba mi się to i obietnicę tę przyjmuję, chociaż ty nie w tej myśli obietnicę tę składasz, że uważasz tych samych pisarzy za nieprzydatnych do naszego sporu, lecz by daremnej pracy nie podejmować. Gdyż ty z niedostatecznym uznaniem odnosisz się do mojej śmiałości albo jakby już tam nazwać to moje przedsięwzięcie. W niemałej bowiem mierze stoisz pod wrażeniem tego licznego zastępu najwykształceńszych mężów przez tyle stuleci jednozgodnie uznanych, między którymi byli najdoświadczeńsi w dziedzinie Pism Świętych, również najwięksi święci, a niektórzy byli męczennikami, a wielu było wsławionych cudami. Dodaj do tego nowszych teologów, tyle akademii, soborów, biskupów, papieży; jednym słowem – z tamtej strony stoi wykształcenie, uzdolnienia, pokaźna liczba, wielkość, wzniosłość, moc, świętość, cuda i co tylko jeszcze. Z mojej zaś strony jeden Wiklef , a drugi Laurentius Walla , chociaż i Augustyn , którego ty pomijasz, jest całkiem po mojej stronie. Lecz ci nic nie znaczą obok tamtych. Pozostaje tylko jeden Luter, osoba prywatna, który dopiero niedawno się pojawił, wraz ze swoimi przyjaciółmi, u których nie ma ani tak wielkiego wykształcenia ani tak wielkich zdolności, ani liczby, ani znaczenia, ani świętości, ani cudów, sami tacy, co nawet kulawego konia nie mogą uleczyć. Przechwalają się znajomością Pisma Świętego, co do którego jednak mają wątpliwości (641) na równi z tamtą, drugą stroną. Następnie chlubią się duchem, którego jednak nigdzie nie wykazują, i innymi jeszcze rzeczami, z których ty bardzo wiele potrafiłbyś wyliczyć. Nie inaczej jest więc z nami jak w tej powiastce o wilku, który pożarłszy słowika, powiedział do niego: Ty jesteś tylko głosem, poza tym niczym . Powiadasz bowiem: Oni gadają i chcą, aby jedynie na tej podstawie im wierzono.

Przyznaję ci, mój Erazmie, że ty całkiem słusznie tym wszystkim jesteś przejęty. Ja więcej niż dziesięć lat tak jestem tym przejęty, iż – jak sądzę – nie ma nikogo innego ktoby tym podobnie był przejęty. I dla mnie samego było rzeczą nie do uwierzenia, że ta nasza Troja , przez tak długi czas i przez tyle wojen niezwyciężona, może kiedyś zostać zdobyta. I Bogiem się świadczę w głębi mojej duszy, że byłbym wytrwał i do dziś dnia tak bym tym był przejęty, gdyby moje sumienie i oczywistość spraw do czegoś przeciwnego mnie nie zmuszały. Możesz w rzeczy samej myśleć, że i ja nie mam kamiennego serca, a jeśliby było kamienne, to jednak po tylu bojach i zderzeniach z tak wielkimi nawałnicami i burzami mogło było zmięknąć, gdy się na to odważyłem, i po dokonaniu tego widziałem, że autorytet tych wszystkich, których wyliczyłeś, ponad moją głową niby potop się rozleje. Lecz nie tu jest teraz miejsce, snuć opowieść o moim życiu lub w moich czynach, wszak podjęte to zostało nie po to, byśmy samych siebie zalecali, lecz by uwielbiać łaskę Bożą. Kim jestem i w jakim duchu i za czyją radą zostałem do tej sprawy porwany, polecam temu, który wie, że wszystko to dokonane zostało z jego, a nie z mojej wolnej woli, chociaż i sam świat już dawno powinienby to zauważyć.

I istotnie przez tę przedmowę stawiasz mnie w sytuacji drażliwej, tak iż nie tak łatwo się z niej wydobędę, jeżeli sam sobą nie będę się chlubił a tylu ojców nie zganię. Lecz powiem krótko: Jeżeli chodzi o wykształcenie, uzdolnienia, ilość, autorytet i wszystkie te inne rzeczy, także o twój sąd, to ja ustępuję. Co zaś dotyczy tych rzeczy, o które ciebie zapytam, o okazanie ducha, o cuda, o świętość, to jak dalece cię znam z twoich listów i książek okażesz się o wiele mniej biegłym i większym nieukiem, niż trzeba być, aby to jakąś tam głoską móc objaśnić. Albo jeżelibym napierał na to i domagał się, na kogo mianowicie spośród tych wszystkich, którymi się pysznisz, mógłbyś na pewno wskazać, że był lub jest święty, albo że miał ducha, albo że dokonał cudów, to myślę, że bardzo – lecz na próżno namozoliłbyś się.